“Musimy tłumaczyć służbom, że impreza turystyczna to nie potańcówka”. Walka z szarą strefą to walka ze spychologią i niewiedzą [WYWIAD]

Łukasz Mikosz, prawnik Turystycznej Organizacji Otwartej / fot. archiwum prywatne

Prowadzenie działalności organizatora turystyki z pominięciem obowiązków nałożonych przez Ustawę o imprezach turystycznych i powiązanych usługach turystycznych jest w Polsce spenalizowane. Każdy ma prawo poinformować o takim czynie policję bądź prokuraturę i oczekiwać, że zostaną podjęte w tej sprawie czynności. O tym, jak w praktyce wygląda zgłaszanie służbom firm nielegalnie działających w turystyce rozmawiamy z Łukaszem Mikoszem, prawnikiem Turystycznej Organizacji Otwartej.

Marzena Markowska: Jesteś aktywistą, który zgłasza organom ścigania przypadki naruszenia ustawy o imprezach turystycznych. Od kiedy to robisz?

Łukasz Mikosz: Turystyczna Organizacja Otwarta zgłasza takie przypadki organom ścigania regularnie od około dwóch lat. Początkowo zgłaszaliśmy je tylko do urzędów marszałkowskich, ale widząc, że niewiele to daje, zaczęliśmy się zwracać bezpośrednio do służb, w których mocy jest wszczęcie postępowania w takich sprawach. Oczywiście, urzędy marszałkowskie same mogą zgłaszać na prokuraturę czy policję przypadki łamania ustawy, mogą też wydawać zakazy działalności…

MM: …które są ignorowane.

ŁM: Które są ignorowane, ale przynajmniej stanowią jakiś ślad, w szeroko pojętym systemie administracyjnym, że dany podmiot coś robi nieprawidłowo. Urzędy mogą również nakładać kary administracyjne, z czego też niekoniecznie korzystają. Mogą także przekazywać informacje na temat naruszeń na przykład do MSiT. Oczywiście, niektóre urzędy kierują zgłoszenia do organów ścigania i przeważnie otrzymują decyzję o umorzeniu takiej sprawy. Pytanie brzmi, czy urzędnicy idą dalej i składają zażalenia na takie postanowienia.

Armia nielegalnych firm niszczy turystykę. Dekady bezsilności wobec szarej strefy [RAPORT]

MM: A jest po co składać takie zażalenia?

ŁM: Sądzę, że tak. Jednak sztandarowym przykładem tego, jak opieszale działają organy ścigania w sprawie szarej strefy w turystyce, jest przykład wyjazdów organizowanych przez firmę U Brata Józefa. Zeszłego lata zdarzył się wypadek autokaru z pielgrzymami jadącymi w ramach nielegalnie organizowanego wyjazdu, wszyscy podkreślali w mediach, że działalność poza prawem nie powinna mieć miejsca. My – Turystyczna Organizacja Otwarta – jako pierwsi zgłosiliśmy ją do organów ścigania. Urząd Marszałkowski też zgłosił do prokuratury nielegalność działalności tego podmiotu. Do tej pory nie dostaliśmy żadnej informacji na temat tego postępowania, podobnie jak Urząd Marszałkowski.

Zaraz minie rok od tamtych wydarzeń, a my nawet nie wiemy, co się w tej sprawie stało. Jeszcze po wypadku autokaru przez jakiś czas działała strona tego przedsiębiorcy, a pakiety były w sprzedaży.

MM: Może to, że takie podmioty działają łamiąc prawo, nikomu nie przeszkadza?

ŁM: Należy przede wszystkim zadać sobie pytanie, jak to wpływa na ludzi, którzy albo działają w szarej strefie, albo zastanawiają się, czy w niej działać. Przecież wszyscy widzą, że nawet w tak głośnej i medialnej sprawie nikt nie został ukarany. Wychodzi więc na to, że spokojnie można działać poza prawem bez żadnych konsekwencji. W razie czego zawsze się powie, że się pomyliło, nie wiedziało, a sprawa i tak zostanie umorzona. A oszczędności na składkach na gwarancję ubezpieczeniową, TFG i TFP są spore.

MM: Czyli klient kupuje taniej. Czy jest na co narzekać?

ŁM: Co ciekawe, okazuje się, że ceny oferowane przez nielegalne podmioty, wcale nie są niższe niż te, które klient otrzymuje u zarejestrowanych organizatorów turystyki. Czasami są nawet wyższe. Szara strefa to dzisiaj przede wszystkim zmodyfikowana forma dotarcia do klienta. Legalni organizatorzy turystyki działają przez agentów bądź swojej strony internetowe, zaś szara strefa w większości przypadków – przez portale społecznościowe.

Stanowi to duży problem, ponieważ nie ma możliwości weryfikacji tego, kto stoi za daną ofertą. W ramach walki z tym zjawiskiem staramy się zagadywać do tych osób, żeby uzyskać jakiekolwiek informacje zwrotne. I wtedy, jeżeli oferenci zorientują się, że bardzo nam zależy, aby dostać cokolwiek, co byłoby w stanie ich zidentyfikować – np. numer rachunku bankowego, dane rejestrowe firmy czy choćby imię i nazwisko – to nagle nakładana jest na nas blokada.

MM: W powszechnym mniemaniu społecznym, takie detale nie powinny Was zapewne interesować?

ŁM: Tymczasem, zgodnie z prawem, przedsiębiorca musi w każdym miejscu, w którym oferuje produkty czy usługi, podawać dane umożliwiające jego identyfikację. Chodzi przede wszystkim o NIP. Jeśli go brakuje, to klient nawet nie wie, z kim zawiera umowę. Co z takimi praktykami robi UOKiK? To przecież stanowi duże naruszenie prawa, jest także zagrożeniem dla praw konsumentów. Z naszej praktyki wynika, że ani UOKiK ani żaden inny organ nadzoru w ogóle się tym nie interesuje. Efektem jest to, że klienci przelewają środki na numery rachunków bankowych, które nie wiadomo do kogo należą. Gdy trafią na oszustów, te środki są już nie do odzyskania.

MM: Z edukacją klientów jest aż tak źle?

ŁM: Klienci nadal słabo orientują się w tym, kim jest organizator turystyki, jakie ma obowiązki, kim jest pośrednik, a kim agent. Otrzymują przez np. Facebook ofertę z przelotem, hotelem, transferem i traktują taki twór, pojawiający się w internecie, jako godny zaufania. Nie znając ani jego NIP-u ani danych rejestrowych, nie mówiąc już o wpisie do rejestru organizatorów turystyki. A gdy coś się stanie, np. linia lotnicza odwoła dany przelot, klient zostaje z opłaconym hotelem bez możliwości dostania się do niego. A szemrany pośrednik, który mu złożył ten pakiet, nie ponosi żadnej odpowiedzialności.

MM: Jak toczą się zgłaszane przez Was sprawy?

ŁM: Spośród wszystkich zgłoszonych przez nas spraw tylko trzy doczekały się jakiejkolwiek konkretnej decyzji organów ścigania. W jednej z nich przedsiębiorca przyznał się, odstąpiono od wymierzenia kary i wyznaczono okres próby. W obu pozostałych przypadkach były to decyzje o umorzeniu postępowania. W jednym – z uwagi na niską szkodliwość społeczną czynu, w drugim – nie doszukano się znamion czynu zabronionego.

W jednym z tych przypadków przedsiębiorca działa dalej, na swojej stronie oferuje imprezy i większość z nich jest oznaczona jako sprzedana. Pytanie brzmi, jak prokuratura rozumie niską szkodliwość społeczną czynu? Tym bardziej że przepisy ustawy o imprezach turystycznych dosyć jasno precyzują kary za taką działalność. Nam nie chodzi o to, żeby zaraz wsadzać ludzi do więzienia, bo te sankcje zaczynają się od grzywny, ale chodzi o to też, żeby ukrócić dalsze prowadzenie tej działalności.

W drugim przypadku pani prokurator, z którą rozmawiałem, oznajmiła mi, że porozmawiała z podejrzanymi i nie znalazła podstaw do naruszenia przepisów. W żaden sposób tego nie uzasadniła. Nie potraktowała nas jako organizacji społecznej, która działa w tym zakresie i jest umocowana, aby składać takie zawiadomienia i otrzymywać ich uzasadnienia. Dostaliśmy jedynie informację o tym, że postanowienie zostało wydane. Oczywiście działamy dalej, złożyliśmy po pierwsze skargę na to, że pani prokurator nieprawidłowo uznała nas za podmiot nieumocowany, a po drugie złożyliśmy od razu zażalenie na umorzenie tego dochodzenia. Zobaczymy, co sytuacja przyniesie, ale oba te podmioty działają sobie beztrosko dalej. Prokuratura nie widzi w tym żadnego problemu.

MM: Ile spraw zgłosiliście do tej pory?

ŁM: Na przestrzeni tych dwóch lat zgłoszono do mnie ok. 150 przypadków. Po ich weryfikacji 62 zostały przekazane do urzędów marszałkowskich, trzy do MSiT, jeden do urzędu skarbowego, zaś 41 zgłosiliśmy do organów ścigania. One cały czas gdzieś tam się toczą, lecz bardzo mozolnie to idzie. Te trzy przypadki, o których wspomniałem, to jedyne sprawy, które zostały w jakikolwiek sposób rozstrzygnięte. Ewidentnie mamy tu do czynienia ze „spychologią”.

A przepraszam, jest jeszcze jeden przypadek, że została wysłana nam decyzja, jednak prokuratura błędnie zaadresowała przesyłkę, więc do dziś nie wiemy, jak ta decyzja brzmi. Spodziewamy się oczywiście umorzenia.

MM: Jak wyglądały pierwsze zgłoszenia tego typu spraw na policję?

ŁM: Pierwsze nasze kontakty z policją polegały na tym, że trzeba było wytłumaczyć dyżurnym, iż jeśli jest mowa o imprezie turystycznej, to nie chodzi o dyskotekę albo potańcówkę, tylko że impreza turystyczna jest unormowanym terminem wynikającym z ustawy o imprezach turystycznych.

Te rozmowy też bardzo fajnie pokazywały, jaka jest świadomość ludzi w tym zakresie, bo przeważnie policjant też jest konsumentem, też jest podróżnym, też jeździ na wakacje. Ludzie nie mają pojęcia, jak wygląda ochrona ich interesów i dlaczego tak istotne jest, żeby te podmioty, z którymi wyjeżdżają na wakacje, spełniały ustawowe warunki do prowadzenia takiej działalności.

Trzeba było zatem najpierw wszystko to wytłumaczyć. Policjanci najczęściej w tych pierwszych sprawach drukowali sobie ustawę o imprezach turystycznych, żeby sprawdzić, czy faktycznie to, co robią zgłaszane podmioty, jest spenalizowane, bo jeżeli coś wychodzi poza KK i KPK, to niekoniecznie mają na ten temat wiedzę. Co też nie jest jakoś szczególnie dziwne.

Zawiadomienia przeważnie składamy w tych samych jednostkach policji, bo nawet jeżeli przesyłamy je przez ePUAP, to policja chce mieć jednak zeznania do protokołu i przesyła nam wezwania. Zgłaszaniem zajmujemy się razem z Aliną Dybaś i robimy to w tych samych komendach na terenie Warszawy.

Wczoraj miałem taką sytuację, która trochę obrazuje nasze obecne relacje. Policjant mi mówi, że on pierwszy raz coś takiego przyjmuje. Odpowiadam, że ja tu jestem nie pierwszy raz. A on na to: „A tak, dyżurny mi powiedział, że my tu już pana znamy.”

MM: Macie swoje “ulubione” komendy?

ŁM: Tak, gdy pochodzę do dyżurki, to policjanci już wiedzą, o co chodzi. Generalnie, gdy zgłasza się przestępstwo na komendzie, to najpierw zadawane jest pytanie, jaka jest właściwość terytorialna czynu. Pada zatem pytanie, dlaczego akurat tutaj pan to zgłasza? Ja wtedy odpowiadam, że akurat miałem po drodze, na co słyszę np. „Cóż za pech nas spotkał, że akurat tutaj, bo mamy 20 proc. wakatów w policji.” Można zrozumieć tę optykę – po prostu nie ma kto obsługiwać tych spraw.

Śmiem jednak twierdzić, że w tej chwili, po tych wszystkich rozmowach, świadomość policjantów na temat przestępczości w turystyce jest nieco wyższa, a przynajmniej w tych jednostkach, z którymi mieliśmy styczność.

Warto jednak pamiętać, że sprawy, które zgłaszamy, trafiają do prokuratur i komisariatów w całej Polsce. Zachęcam policjantów, którzy się ze mną kontaktują, aby nie bali się zadawać pytań. O wiele łatwiej jest mi wskazać, co i z czego wynika i gdzie można znaleźć odpowiednie regulacje turystyczne, niż policjantowi – wertować setki ustaw. Chcemy być partnerem i wsparciem merytorycznym. Przyświeca nam ten sam cel, a przynajmniej powinien.

MM: Wykształciliście sobie w szeregach policji fachowców od turystyki?

ŁM: Kiedyś mieliśmy takie idealistyczne podejście, że fajnie byłoby mieć na przykład w jakiejś prokuraturze albo jednostce policji po jednej osobie, do której się zgłaszamy i ona już wie, o co chodzi, ma jeden wzorzec postępowania, bo te wszystkie zgłoszenia wyglądają w miarę podobnie. Z takimi osobami, które mają doświadczenie, łatwiej się też rozmawia. Nie trzeba za każdym razem wygłaszać wstępnej przemowy, żeby wytłumaczyć, w czym jest problem. Niestety, jeżeli chodzi o organy ścigania, to nie ma tak dobrze, żeby w ten sposób to działało.

MM: A jak działa to w praktyce?

ŁM: Można to zobrazować jednym z przykładów. Otrzymałem z jednej z komend telefon od policjanta, który chciał się o coś dopytać, jednak stwierdził, że „on tę sprawę i tak będzie umarzał”. Zapytałem, dlaczego będzie ją umarzał, a on mi na to odpowiada, że rozmawiał ze wskazanym podmiotem, który jest klubem sportowym i on działalność tę wykonuje niezarobkowo. Czyli że wolno mu to robić.

Wyjaśniłem wtedy, że działalność niezarobkowa jest tylko jedną z trzech przesłanek, które trzeba spełnić łącznie, aby nie podlegać ustawie, to pokazuje jednak, że ten śledczy nie sprawdził nawet, jak brzmią przepisy, które regulują tę działalność. Fakt, ustawa jest nieco obszerna i trzeba wiedzieć, w którym miejscu szukać tych przepisów i patrząc na to, ile taki policjant ma pracy, można po ludzku zrozumieć, że najwygodniej jest mu ją umorzyć, żeby „spadła z biurka”. Jednak z drugiej strony pokazuje to, że opłaca się nielegalnie działać w turystyce, bo tak właśnie zawsze się dzieje – nikomu nie zależy, żeby ukrócić łamanie prawa.

MM: Czy policja i prokuratura to ostatnie bastiony egzekwowania tej ustawy? Czy jest jeszcze coś, co można robić widząc nielegalną działalność w zorganizowanej turystyce?

ŁM: Są jeszcze Urzędy Marszałkowskie, ewentualnie MSiT, ale jak ministerstwo to proceduje – nie wiem. Zgłosiliśmy do nich trzy sprawy i do dzisiaj nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. No i policja – to powinien być organ, który jest w stanie w tej sprawie coś zrobić. Tym bardziej, że nam nie chodzi o to, żeby tymi działaniami kogoś linczować, tylko przynajmniej warunkowo umorzyć, po spełnieniu wymogów, albo nałożyć grzywnę. Chodzi o wyeliminowanie sytuacji, w której takie podmioty kontynuują działalność poza prawem.

MM: Czy życzyłbyś sobie, żeby ktoś, kto działa nielegalnie, został jakoś ukarany i służył za przykład? Żeby wydarzyło się to choć raz w ciągu funkcjonowania tej ustawy od 2017 roku?

ŁM: Z jednej strony powiedziałbym, że tak, bo to byłby przykład dla innych, ale też nie chcę nikogo skrzywdzić, bo każdy przypadek jest inny. Z drugiej strony, popatrzmy na sytuację z tzw. Wojtkiem z Zanzibaru. Ciężko jest znaleźć bardziej medialną sprawę niż ta, nagłaśniały ją wszystkie możliwe telewizje i gazety, tym bardziej, że tam jeszcze w grę wchodziło zaangażowanie celebrytów. Wydawałoby się, że po czymś takim świadomość społeczna powinna była wzrosnąć, tymczasem Pili Pili dalej na stronie oferuje usługi turystyczne, dalej ma wielbicieli czy też wyznawców, którzy nie widzą nic złego w ich działalności.

Pytanie brzmi, czy taki publiczny „lincz”, napiętnowanie jednej osoby i pokazanie, że ta działalność jest wielce szkodliwa społecznie, cokolwiek by dało?

MM: A czy gdyby jeden z takich bardziej anonimowych, zwykłych przedsiębiorców, którzy po prostu działają bez wpisu, dostał dotkliwą karę? Czy to nie wpłynęłoby w jakikolwiek sposób na postrzeganie tego typu działalności i jej konsekwencji?

ŁM: To mogłoby przynieść coś dobrego. Czasami bowiem już nie wiadomo, jak reagować na to, co się dzieje. Nie tak dawno było szkolenie dla firm pielgrzymkowych, na którym był pan minister Andrzej Gut-Mostowy i MSiT przedstawiało, jak sytuacja organizatorów turystyki wygląda formalno-prawnie. Po czym ostatnio spotkałem się z komentarzami na jednym z forów, w których osoba, która uczestniczyła w tym szkoleniu, stwierdziła, że szkolenie miało na celu pokazać, w jaki sposób nie stosować się do ustawy i że wystarczy zadbać o niezarobkowość i okazjonalność, aby ominąć przepisy.

Swoją drogą, uważa się, że oferowanie tego typu wyjazdów na Facebooku nie podlega ustawie i nie wymaga wpisu. Tymczasem zamieszczenie na Facebooku oferty, która nie jest skierowana do ograniczonego grona odbiorców, nie spełnia jednej z trzech wymaganych łącznie przesłanek wyłączających. Samo zamieszczanie takiej oferty, skierowanej do każdego, już wymaga posiadania wpisu do rejestru.

MM: Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że obecnie regulacja działalności organizatora turystyki w Polsce jest kompletną fikcją?

ŁM: Poniekąd tak. Można wręcz uzupełnić tę tezę stwierdzając, że te przepisy są bardziej „okrutne” dla legalnie działających organizatorów turystyki, którzy uginają się pod całą masą obciążeń, niż dla tych, którzy działają bez poszanowania prawa. Ci ostatni czują się wybitnie bezkarni. Jeżeli jesteś zarejestrowanym organizatorem, spełniasz wszystkie warunki ustawowe, to dopiero wtedy urzędnicy mają „używanie”. A gdy organizujesz sobie w najlepsze wycieczki łamiąc przepisy, to nikt Cię nie ruszy, bo wszyscy uważają, że nic złego się nie dzieje.

MM: Może nic się nie dzieje? Jak przekonać taką panią prokurator, która stwierdza, że jest to niska szkodliwość czynu, że jest inaczej?

ŁM: To nie jest niska szkodliwość społeczna czynu, jest to wręcz olbrzymie zagrożenie dla interesu konsumentów. Gdy spojrzeć historycznie na ostatnich 30 lat stosowania w Polsce przepisów w obszarze turystyki, na każdym etapie ich tworzenia i wdrażania podkreślane było, że one muszą przede wszystkim chronić konsumenta i środki, które wpłaca na imprezę turystyczną. Już 30 lat temu w Polsce – a w innych krajach Europy wcześniej – ustawodawcy doszli do wniosku, że jednak ochrona klientów touroperatorów jest konieczna. Ratio legis tych przepisów jest takie, żeby zapewnić maksymalnie wysoki jednolity zakres ochrony praw klientów kupujących imprezy turystyczne.

Po drugie, ta szkodliwość jest wysoka również z punktu widzenia branży, bo to właśnie mali przedsiębiorcy turystyczni tracą przez szarą strefę dziesiątki milionów, o ile nie setki złotych i stają się mniej konkurencyjni. Nawet jeżeli oferują imprezę w tej samej cenie, to muszą spełnić cały szereg obowiązków formalnych, dopełniać sprawozdawczości do UFG, podlegają kontrolom. To wszystko przelicza się na konkretne wydatki.

Bezkarność szarej strefy wprowadza do branży turystycznej destabilizację. Niektórzy organizatorzy turystyki, mając gwarancję na przykład tylko na Polskę i kraje ościenne i chcąc zrobić jeden wyjazd do Włoch, muszą przejść całą “papierologię” związaną z organizacją tego wyjazdu, zmianą wpisu do rejestru, podniesieniem gwarancji. A skoro widzą, że inni robią takie wyjazdy nie spełniając tego wymogu i nikt się ich nie czepia, to dlaczego nie mieliby robić tak samo? I później się okazuje, że taki legalnie działający przedsiębiorca organizuje ten jeden wyjazd do Włoch – co oczywiście to jest naganne, ale powiedzmy, że mniej niż działalność bez żadnego wpisu – i jego spotkają z tego tytułu konsekwencje związane z rażącym naruszeniem przepisów ustawy i trzyletnim zakazem prowadzenia działalności organizatora turystyki, a tego nielegalnego, który w ogóle się nie zarejestrował i nierzadko nie ma nawet zarejestrowanej działalności gospodarczej – nie spotykają żadne nieprzyjemności.

MM: W jaki sposób stwierdzacie, czy dany przypadek się nadaje do zgłoszenia na policję czy od razu do prokuratury?

ŁM: Zgłoszenia na policję i prokuraturę traktujemy tak samo. Najczęściej, jeżeli w natłoku tych spraw nie jesteśmy w stanie ustalić dokładnie, pod którą prokuraturę podlega jakaś miejscowość, sprawdzam, które jest to województwo i wysyłam zgłoszenie do Prokuratury Okręgowej danego rejonu. Oni to później przekazują do Prokuratury Rejonowej, a ta z kolei znajduje odpowiednią jednostkę policji. Poza tym też wychodzę z takiego założenia, że jeżeli Prokuratura Rejonowa dostanie sprawę od jednostki nadrzędnej, to może bardziej się do niej przyłoży. Podejrzewam, że mają też jakiś sposób raportowania, czy się daną sprawą się zajęli, czy też nie.

Zgłoszenia sporządzamy wtedy, gdy widzimy, że przedsiębiorca działa z rozmachem i z premedytacją. Na przykład, jeden z nich od lat organizuje wyjazdy, co pokazuje zapis na jego stronie internetowej i na Facebooku, a dodatkowo od 1 stycznia 2022 roku ma zawieszoną działalność gospodarczą. Jest to przypadek w pełni świadomego i notorycznego naruszania przepisów. W takich sytuacjach nawet się nie kontaktujemy z tym podmiotem, tylko od razu zgłaszamy sprawę organom ścigania.

Zgłaszamy też przypadki, takie jak ten, w którym osoba oferująca pakiety podawała się za touroperatora zarejestrowanego w którymś z krajów Afryki. Na pytanie o szczegóły padła odpowiedź „Znajdźcie sobie sami” – tego typu sytuacje z automatu zgłaszamy do urzędu marszałkowskiego i do prokuratury. Urzędy marszałkowskie przeważnie informują nas potem jedynie, że w danej sprawie prowadzone jest postępowanie wyjaśniające, ale jeszcze nie doczekaliśmy się nigdy informacji o tym, żeby jakieś negatywne konsekwencje spotkały takiego przedsiębiorcę. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że również w urzędach brakuje ludzi, którzy mogliby takie kontrole prowadzić i może należałoby się zastanowić, czy nie wzmocnić pod względem kadr w urzędach marszałkowskich, czy też wprowadzić inne rozwiązanie.

MM: Jakie rozwiązanie mogłoby być skuteczne?

ŁM: Zarówno organy ścigania jak i urzędy często zapominają, że zgodnie z ustawą już samo oferowanie imprezy turystycznej bez spełnienia wymogów ustawowych jest naruszeniem prawa. Na przykład pewnym wzmocnieniem przepisów mogłoby być wprowadzenie sankcji w przypadku niepodania już na etapie oferty informacji o tym, kto jest organizatorem wyjazdu. Wtedy można by przyjąć, że osoba, która oferuje imprezę turystyczną i nie podaje informacji o tym, w czyim imieniu działa, sama uznawana jest za organizatora takiego wyjazdu. Sprawa byłaby zero-jedynkowa, a szara strefa straciłaby możliwość manewru polegającego na tym, że udają, iż oferują dany pakiet jako agenci turystyczni czy też innego rodzaju przedstawiciele jakiegoś „utajnionego”, anonimowego organizatora.

MM: Załóżmy, że jakiś przedsiębiorca stwierdził, iż któryś z podmiotów organizuje nielegalnie imprezy turystyczne i chce pójść na komisariat policji i zgłosić taki czyn. Z czymś się musi liczyć? Ile musi czasu przeznaczyć na taką wizytę?

ŁM: Należy pamiętać, aby wziąć ze sobą zabezpieczony materiał dowodowy, który potwierdza organizację imprez turystycznych, np. oferty, druki zgłoszeniowe, zapis rozmowy (zawsze najpierw warto jest wyjaśnić sprawę w rozmowie), dodatkowo informacje identyfikujące zgłaszany podmiot, a jeśli ich nie mamy, to wszystkie, które mogą ułatwić policji możliwość namierzenia sprawcy – numer telefonu, mail, numer konta, itp. Do tego dwie garści czasu i worek silnej woli oraz wytrwałości.

Zwykle, gdy wybieram się na komisariat, staram się iść z kilkoma sprawami i ostatnio spędziłem na komendzie osiem godzin. Dla mnie najwygodniej by było, gdyby po prostu przydzielono mi jednego policjanta na cały dzień, ale w trakcie takiej wizyty potrafią się skończyć dyżury, śledczy się zmienia, co jeszcze komplikuje i przedłuża sprawę. Ostatnio w trakcie jednego przesłuchania zmieniało się przy mnie trzech policjantów, a jedna pani policjantka wręcz uciekła z pokoju przesłuchań i powiedziała, że ona ze mną nie wytrzyma psychicznie. To było dość zabawne, zastanawiam się, jak ona przeszła testy psychologiczne do tej pracy, skoro z równowagi wyprowadza ją jeden dość uparty prawnik.

Okres oczekiwania na komisariacie to od półtorej godziny do dwóch godzin, zanim znajdzie się policjant, który przyjmie zgłoszenie, a to i tak w przypadku, gdy jestem pierwszy w kolejce. Samo przyjęcie zgłoszenia, jeżeli trafi się na policjanta, który mniej więcej rozumie sytuację, zajmuje jakieś pół godziny. Jeśli trzeba jeszcze nakreślić sytuację prawną, to potrafi zająć godzinę albo i dłużej.

Później, jeżeli jeszcze dodatkowo chce się zwrotnie otrzymać potwierdzenie tego zawiadomienia z nadanym numerem, to trzeba jeszcze pewnie poczekać od 15 minut do pół godziny. Można więc powiedzieć, że jedno zgłoszenie to około czterech godzin spędzonych na komisariacie, dlatego łatwiej jest zgłaszać od razu kilka spraw. Ale przecież to trzeba bardzo chcieć, żeby poświęcić pół dnia na taką wizytę, a ludzie mają przecież swoje życie. Nie wiem, może organy ścigania mają mnie już za kogoś, kto w ogóle nie ma życia.

MM: Czy nie masz takiego poczucia, że nawet branża patrzy na Ciebie jak na kogoś, kto uprawia całkowitą donkiszoterię? Czy jest jeszcze ktokolwiek, kto robi to samo, co Ty?

ŁM: Nie wiem, czy jest jeszcze ktoś, na pewno przez jakiś czas zgłoszeniami zajmowała się Alina Dybaś, ale ostatnio ma mniej czasu na to. Przyznam szczerze, że to, co mnie podbudowuje, to sytuacja z voucherami od touroperatorów z okresu pandemii. Byłem jedynym, który też walczył z wiatrakami i mówił, że zwroty za te vouchery się należą, mimo że wszyscy twierdzili inaczej. Na końcu wyszło, że jednak moje działanie miało sens. UOKiK kulawo, bo kulawo, ale uznał, że te zwroty się należą, więc myślę, że warto jednak robić swoje.

Są też pozytywne doświadczenia. Jedno z nich pokazało śledczej, jaki jest prawdziwy obraz sytuacji w naszej branży. Policjantka miała trochę czasu, więc zgodziła się, aby sprawdzić przy niej zgłoszenie dotyczące obozów i kolonii dla dzieci, wypoczynku zarejestrowanego w bazie MEN. Brakowało danych identyfikujących dany podmiot. Zadzwoniłem przy niej przez tryb głośnomówiący, pytam się, kto jest organizatorem tego wyjazdu, czy to jest organizator w rozumieniu przepisów ustawy o imprezach turystycznych? Na co w słuchawce padła odpowiedź „no tak” i rozmówca się rozłączył. Policjantka tylko na mnie spojrzała, przyjęła zgłoszenie, po czym zreflektowała się, że gdy ona wysyła dzieci na kolonie to sama nigdy nie sprawdza takich rzeczy. Była w szoku, gdyż sama z zaufaniem podchodzi do takich ofert, wierząc, że system jakoś to weryfikuje i że jest ktoś, kto się tym zajmuje.

Jest to zawsze o jedną świadomą osobę więcej, która może podzieli się tym doświadczeniem ze znajomymi czy z innymi rodzicami na wywiadówce szkolnej. Kropla drąży skałę.

MM: Czy życzyłbyś sobie, żeby tych zgłoszeń ze strony branży było więcej? Na skalę powiedzmy ogólnopolską, żeby powstał w branży jakiś ruch zgłaszania takich przypadków do organów ścigania? Czy to by je po prostu kompletnie zaczopowało i już żadna sprawa nie zostałaby rozstrzygnięta?

ŁM: Myślę, że jeżeli tych zgłoszeń byłoby naprawdę, ale to naprawdę dużo, to ktoś by w końcu zauważył, że naruszeń ustawy o imprezach turystycznych jest taka liczba, że np. zgłoszeń dotyczących kradzieży aut jest w Polsce mniej. Czasami policja powołuje wyspecjalizowane komórki do walki z określonymi rodzajami przestępczości, może w ramach walki z przestępczością gospodarczą warto byłoby utworzyć choć jedną komórkę, do której trafiałyby wszystkie tego typu sprawy. Nam wystarczyłaby nawet jedna wyspecjalizowana osoba, my dostosowalibyśmy się do jej grafiku pracy i masowo zgłaszali tego typu rzeczy oraz wspierali merytorycznie.

Nawet kiedyś śmiałem się, że gdyby policjanci przesłali mi mailem formularz protokołu ze zgłoszeniem, to ja sam bym go sobie wypisywał i tylko przychodził do nich, żeby go wydrukowali, wpisali dane osobowe, poświadczyli podpis i byłoby szybciej.

Największym problemem w naszej działalności – która jest przecież społeczna – jest czas, którego ciągle brakuje, aby obsłużyć wszystkie zgłoszenia. Zrobienie zrzutów ekranu, próby kontaktu z przedsiębiorcą, przygotowanie zgłoszenia, linków do stron z ofertami, potem ewentualnie wysłanie wszystkiego przez ePUAP, który bardzo często się zawiesza, a następnie i tak wizyta na komisariacie, gdzie spędza się kilka godzin – to wszystko wymaga ogromnej ilości czasu. Pomału zaczyna nam go brakować, a najgorsze jest to, że brakuje go, aby potem ciągnąć te sprawy dalej – sprawdzać, co z naszymi zgłoszeniami robią organy ścigania, składać zażalenia na decyzje. Stajemy coraz częściej przed dylematem: czym się zajmować, nowymi zgłoszeniami czy obsługą tych, które zostały już złożone.

MM: Gdy zgłaszacie na policję sprawę, to czy wiadomo, jakie jakiego rodzaju czynności są potem wykonywane przez śledczych? Czy macie wiedzę o tym, jak to się odbywa i co się dalej dzieje z taką sprawą?

ŁM: Po wezwaniu nas do złożenia zeznań do protokołu, policja najczęściej milczy. Zapewne przesłuchują daną osobę bądź reprezentanta danego podmiotu, ale co dalej z tym robią? Tego nie wiemy i dziwne jest też to, że nie mamy informacji o postępach w śledztwie, a nawet nie jesteśmy informowani o jego umorzeniu. Aby jednak to wszystko śledzić, musielibyśmy chyba zatrudnić kogoś na etacie do zajmowania się wyłącznie taką działalnością.

MM: Jest sens dalej robić to, co robisz? Urządzać wycieczki na komisariaty, składać zawiadomienia do prokuratury?

ŁM: Jest sens, dlatego że tak jak na początku branża podchodziła do naszych działań dosyć sceptycznie, tak teraz widzimy, że informacje te są komentowane, przekazywane dalej, spotykają się z odzewem, zwiększają świadomość w samej branży i uczulają na zjawisko działalności w szarej strefie.

Należy pamiętać, że zgłoszenia trafiają do nas właśnie od przedstawicieli branży i jest ich coraz więcej. To oznacza, że nasze działania otworzyły firmom oczy na ich nielegalnie działającą konkurencję. Na początku często słyszeliśmy głosy, że “nie warto”. Naszym uporem przywróciliśmy wiarę, że tylko łącząc siły i wspólnie działając jesteśmy w stanie coś zmienić. Nasi członkowie w nas wierzą, a my nie możemy ich zawieść. To, że nasze działania mają sens pokazuje także przykład postu, który 2 maja zamieściliśmy na naszej stronie na Facebooku. Post z informacją o tym jak sprawdzić legalność działalności organizatora i ostrzegający przed szarą strefą. W przeciągu dwóch dni post został udostępniony aż 47 razy. Jak widać, branża chce dotrzeć do swoich klientów i podnieść ich świadomość. To nas bardzo cieszy.

Widzimy, że ludzie doceniają tą pracę przynajmniej wirtualne, więc warto ją kontynuować, a poza tym każdy nielegalne działający przedsiębiorca, wyeliminowany z tego rynku albo „wracający na jasną stronę mocy” i rejestrujący działalność, to jakiś wymierny sukces.

MM: Często się „nawracają”?

ŁM: Nie, takie sytuacje to mniejszość. Ale mam przykład pozytywny – jedna osoba prowadziła stronę z ofertami i planowała uzyskać wpis, ale nie wiedziała, że już samo oferowanie wymaga jego posiadania. Po naszej interwencji strona została zawieszona i wznowiona dopiero po uzyskaniu gwarancji. Widzę, że firma działa, a wszystkie dane są w porządku. Właściciel tej firmy bardzo nam dziękował, że zwróciliśmy mu uwagę i wyjaśniliśmy przepisy, bo nie do końca był świadom jak to działa. Edukowanie jest niezwykle istotne, a my staramy się dzielić wiedzą i pomagać. To jest przykład tego, że warto robić to, co robimy. Nawet jeśli taki przypadek będzie jednym ze stu, to jeden oznacza więcej niż zero.

Raport MSiT: jedna trzecia biznesu turystycznego to szara strefa. W 2019 z budżetu wyciekło 1,8 mld zł