Sacre bleu, Częstochowo!

AG

Park Miniatur Sakralnych w Częstochowie warto odwiedzić z jednego powodu: aby ostrzec innych.

Często słyszę i sama mówię, że Polska pięknieje, że turystycznie dorastamy, a wręcz prześcigamy Europę Zachodnią, że profesjonalnie, że na poziomie, ciekawie i w rozsądnej cenie. Że dawno już wyszliśmy z zaścianka, że mamy się czym pochwalić, że produkty turystyczne mamy z najwyższej półki. A potem trafiam w takie miejsce jak częstochowski park miniatur i słyszę tylko syk powietrza schodzącego z tego balonika dumy.

Częstochowo – serio??

Sam pomysł jest bardzo trafiony: w miejscu związanym z kultem maryjnym, będącym celem licznych pielgrzymek, zrobić park miniatur przedstawiający świątynie z całego świata ważne dla wiary chrześcijańskiej. Na pozór – bardzo atrakcyjne uzupełnienie programu dla grupy pielgrzymkowej.

Wszelkie pozory topnieją jednak już na wstępie. Do parku miniatur wjeżdża się jak na plac budowy. Parking będący dziurą na dziurze pośrodku niczego do wszystkiego jest podobny, tylko nie do parkingu przed parkiem turystycznym. Ogrodzony wystrzępionym parkanem i okraszony bramą rodem z westernowej atrapy obiekt już na wstępie przenosi nas jakieś 30 lat wstecz. Do czasów, gdy już wiedzieliśmy co to jest turystyka, ale jeszcze nie za bardzo rozumieliśmy jak to działa.

Jak w dobrym thrillerze, po trzęsieniu ziemi jest już tylko gorzej. To trzęsienie ziemi fundują nam kolana uginające się na widok cennika. Bilet normalny kosztuje 17,50. Najtańszy rodzinny – 40 zł, a kwota rośnie wraz z liczbą wprowadzanych do parku potomków. Gdy już pożegnamy się z tymi pieniędzmi, starając się nie myśleć, ile innych nieporównanie ciekawszych form spędzenia czasu moglibyśmy za nie zapewnić dzieciom, zaczynamy się zastanawiać, jakież to niesłychane atrakcje zapewniono nam za tę sumę.

Pierwszą z atrakcji jest kolejne trzęsienie ziemi wywołane nawierzchnią typu żwir, którą wysypano trasy dla zwiedzających. Żeby nie było nieporozumień, mowa jest o żwirze typowym raczej dla dzikiej półpustyni, nie dla alejki spacerowej. Kamulce skutecznie blokują koła każdego wózka. Dodatkowo, alejki prowadzą miejscami ostro w górę i w dół, co w połączeniu z wyboistą nawierzchnią zaczyna przypominać trekking w Beskidzie Niskim. Przypomnijmy, że mowa jest o obiekcie, którego główną klientelą mają być pielgrzymi (wśród których często znajdują się osoby starsze bądź poruszające się na wózkach) oraz rodziny z dziećmi.

Gdy już dobrniemy do miniatur, mając nadal w pamięci cennik biletów, zamęt w naszej głowie znacznie się powiększa. Nie musimy nawet przypominać sobie jak wyglądają oryginały budowli, organizatorzy na własną zgubę zamieścili bowiem przy miniaturach ich zdjęcia. Ale i bez zdjęć mamy wrażenie, że coś tu nie gra… W skołatanym umyśle coraz wyraźniej nasuwają się nam pojęcia takie jak: „tandetna imitacja”, „made In China”, „najmniejszym kosztem”, „byle jak i po łebkach”. W efekcie na wargi ciśnie się – ze względu na święty charakter miejsca posłużmy się francuskim eufemizmem – „Sacre bleu! Co mnie podkusiło? 17,50!”

Miniatury są niedorobione, niedomalowane, zrobione po linii najmniejszego oporu. Nie trzymają skali, nie są umiejscowione w oryginalnym otoczeniu. Brakuje ważnych detali. Na pierwszy rzut oka widać, że twórcom się po prostu nie chciało. Bazylika św. Piotra, na fasadzie której brakuje nawet figurek apostołów, jest niemalże tej samej wielkości co Kaplica Ostrobramska. Na fasadzie Bazyliki Grobu Świętego w Jerozolimie brakuje słynnej drabiny. Na placu Św. Piotra brakuje obelisku! To tylko niektóre z najbardziej rażących zaniedbań. I żeby nie wyglądało to narzekanie typu “złe, bo polskie” – są w Polsce bardzo dobre, starannie wykonane i zadbane parki miniatur. Wystarczyło tam pojechać i podpatrzeć…

Zwieńczeniem tej miniaturowej katastrofy jest gwóźdź programu, czyli gigantyczny papież robiący „Hurra!”. Jakże logiczne jest, by w parku MINIATUR sakralnych zamieścić NAJWIĘKSZĄ możliwą podobiznę Jana Pawła II, w typowym dla naszego sakralnego folkloru wydaniu kiczu absolutnego. Nie może się z nim równać nawet fibreglassowy Mojżesz, ustawiony od czapy przy którejś ze żwirowych alejek. Z pełną bufonadą okraszony tablicą przedstawiającą zdjęcie słynnej rzeźby Michała Anioła.

Pragniemy już stąd uciec, lecz nie bardzo jest którędy. Zbiegając co sił w nogach z „papieskiego” wzgórza ścigani jesteśmy przez absurd. Mijamy bowiem – płatny dodatkowo 10 zł – park atrakcji dla dzieci, zawierający w sobie m.in. karuzelę w psychodelicznych kolorach z wagonikami przedstawiającymi właściwie nie wiadomo co. Na koniec zaś, przy toaletach i pamiątkach (po pamiątki nie miałam odwagi wchodzić), czekają na nas dwaj plastikowi goryle przebrani za kowbojów. Zaś papież góruje nad okolicą, wychylając się zza krzaka i zza płotu… W załączeniu artykułu znajduje się dokumentacja zdjęciowa tych arcydzieł festyniarstwa, na dowód że nie zmyślam.

A tak serio – Park Miniatur powstał przy dofinansowaniu z RPO województwa śląskiego na lata 2007-2013. Beneficjentem programu była spółka MTK Morion z Krakowa, specjalizująca się w… motoryzacji. „Autoryzowany dystrybutor Castrol BP” zabawił się w turystykę, zbudował park przy dofinansowaniu z UE a potem najprawdopodobniej „jakoś” o nim zapomniał… Ciekawe, prawda? Aż strach pomyśleć, z iloma takimi „inwestycjami” ze środków unijnych mieliśmy do czynienia w skali kraju. A przecież kasa z UE to nie są jakieś mityczne fundusze znikąd. To są nasze wspólne pieniądze.