Samotna matka sama stworzyła lubiane biuro podróży. Przez covid od roku nie zarabia

Anna Michalec, Turkus Travel z Koluszek
Anna Michalec, Turkus Travel z Koluszek

Sens życia to piętnastoletni syn i zbudowana własnymi rękami trzynastoletnia firma. Były lata wyrzeczeń. Ani dnia wolnego, by stworzyć od podstaw wymarzone biuro podróży. 2019 – sypią się nagrody, wreszcie widać efekty harówki. A potem covid, szczątkowa pomoc od rządu i rada, by się przebranżowić. Oraz internetowe komentarze o ludziach z biur podróży – rzekomych krezusach. „Jestem zwyczajną osobą, która walczy, by nie stracić tego, co osiągnęła” – Anna Michalec, Turkus Travel z Koluszek.

Marzena Markowska: Pierwszy raz jestem w Koluszkach. Lubi Pani tu pracować?

Anna Michalec: Mieszkam tu od zawsze, stąd pochodzi moja rodzina. To małe miasto, wszyscy się tu znają. Z jednej strony – chętniej sobie pomagają, ale z drugiej też – łatwiej o złą opinię. Z której ciężko się potem wygrzebać.

Gdy w 2007 roku zaczynałam myśleć o otwarciu biura, nie byłam pewna, jak ludzie to odbiorą. Pierwsza osoba, która tu weszła, pogratulowała mi pomysłu i w drugim zdaniu powiedziała, że za miesiąc albo dwa pewnie je zamknę. Minęło 13 lat.

MM: Dużo pracy to kosztowało?

AM: Budowanie dobrej opinii trwa latami. To nie jest zwykły sklep z produktami: z butami czy chlebem. Tu ludzie bardziej przyzwyczajają się do osoby, która ich obsługuje. Na początek oczywiście kupują znajomi, ale tak to chyba działa w każdym biznesie.

MM: Skąd pomysł, że akurat turystyka?

AM: W liceum chciałam iść na polonistykę, ale to nie polonistka zobaczyła we mnie potencjał. To nauczyciel geografii zachęcał, żeby iść na studia do Łodzi. Kierunek: geografia turyzmu i hotelarstwa, wówczas jedyny taki w Polsce. Nie było łatwo się dostać, ponad 10 kandydatów na miejsce. Poświęciłam mnóstwo czasu na przygotowanie do egzaminu. Ale potem jeden trymestr w roku stanowiły same wyjazdy. Mieliśmy bardzo dużo praktycznych zajęć. Wtedy zrozumiałam, co chcę robić w życiu – pracować w turystyce.

MM: Już z taką myślą Pani studiowała?

AM: Tak, wiedziałam, że to musi być turystyka i wiązało się to z dość konkretnym planem. Praktyki były w różnych miejscach, między innymi w biurze podróży. Bardzo chciałam dostać się do Scan Holiday (potem – TUI Family), bardzo dobrze mi się tam pracowało. Interesowała mnie cała ta „czarna magia”, stanowiąca zaplecze funkcjonowania takiej firmy. Skomplikowane systemy rezerwacyjne, tabelki. Jeszcze nie było takich narzędzi, jak dzisiaj. Bardzo mi się podobała ta praca.

MM: Dlaczego?

AM: Byłam wtedy dość nieśmiałą osobą i to było dla mnie pewnego rodzaju otwarcie się na ludzi. Poza tym zaczęły się wyjazdy zagraniczne, podobało mi się to, jak to jest zorganizowane. Chciałam w tym pracować, wiedziałam, że się w tym odnajdę.

W biurze podróży zamierzałam zacząć pracę po studiach, ale urodził się mój syn. Trzeba było odłożyć to w czasie. Gdy miał dziewięć miesięcy, zaczęłam szukać pracy i łódzkie biuro powierzyło mi od razu kierowanie swoją filią, którą dopiero otwierano. Miałam trochę praktyki, ale nie czułam się aż tak na siłach. Szefowa powiedziała: tu jest biurko, tu komputer, tu katalogi, będę o 18. Rozkręciłam to więc od podstaw zgodnie ze swoją wizją.

MM: Skąd więc pomysł, żeby zacząć coś swojego?

AM: Miałam wtedy małe dziecko. Finansowo nie było łatwo. Ale w głowie pojawił się pomysł, żeby spróbować na własną rękę. Mieszkałam w bloku obok obecnej siedziby biura. Widziałam, że ten lokal jest na wynajem. Właściciel na początku nie chciał się zgodzić, bo nie wierzył, że taki biznes się utrzyma. „Biuro podróży? Tutaj? W Koluszkach?”

MM: Nie było wtedy biura podróży w Koluszkach?

AM: Nie było. Postawiłam wszystko na jedną kartę, zwolniłam się z pracy.

MM: To wymagało inwestycji.

AM: Oraz dużej wiedzy i odwagi. Ale miałam wtedy 26 lat i była we mnie chęć posiadania czegoś swojego. Ale Koluszki to co innego niż Łódź. Inny rynek. W pierwszym roku mało osób, które weszło tu „z ulicy”. Sprawdzali, czy się utrzymam, czekali, co powiedzą inni. Trzy pierwsze lata w agencji turystycznej są najtrudniejsze. Podróż to jest taki produkt, na który ludzie oszczędzają cały rok, a czasami całe życie. Nikt nie chce być tym rozczarowany. Włożyłam mnóstwo pracy w to, żeby zyskać zaufanie klientów.

MM: Niełatwo się rozkręca taki biznes będąc młodą mamą.

AM: Szczególnie niełatwo, gdy jest się matką samotnie wychowującą dziecko. Ja zostałam sama z synem, gdy miał dziewięć miesięcy.

MM: I Pani zrobiła to wszystko będąc sama z małym dzieckiem? Jak to było w ogóle możliwe?

AM: To właśnie syn był pierwotną motywacją, żeby coś zmienić w życiu zawodowym. W Łodzi pracowałam od 10 do 18, czyli nie było mnie w domu od 9 do 19. Przez jakiś czas byłam mamą wieczorno-nocno-weekendową. Rano wyjeżdżałam do pracy, wsiadałam w auto i płakałam. Wieczorem odbierałam synka od mamy albo babci, gdy już spał. Pamiętam, że czasami padała propozycja, by zostawić go na noc u babci, ale ja chciałam go wziąć chociaż na noc, zrobić rano śniadanie. Chciałam, żeby wiedział, że ja jestem.

Miałam bardzo duże wsparcie w rodzicach i dziadkach. Gdyby nie oni, nie mogłabym pracować. Otwarcie biura na miejscu, pod domem, zaoszczędziło mi dwie godziny dziennie na dojazdach. Było więcej czasu dla dziecka. Ale jednocześnie – rozkręcanie biznesu było bardzo ciężkie. Tylko moja rodzina wie, ile mnie to kosztowało.

MM: W biurze była Pani sama?

AM: Na początku prowadziłam je z koleżanką, ale to się szybko skończyło. Ona chyba do końca tego nie czuła. Zostałam sama i tak naprawdę ta firma to ja.

MM: Forma prawna to JDG?

AM: Tak, mam jednoosobową działalność gospodarczą. Na trzy lata pojawiła się pracownica, ale nasze drogi się rozeszły. Ostatnio na praktykach pojawiła się studentka, którą chciałabym zatrudnić, ale pojawił się Covid-19… Przeniosłam się z pracą do domu, nie wiedząc, kiedy tu wrócę. Całe dni spędzałam na telefonie, zajmując się odwołanymi wyjazdami.

MM: Teraz biuro jest otwarte, ale nie widzę, żeby ktoś przychodził. Zawsze zimą jest ruch na takim poziomie?

AM: Zdecydowanie nie. Tak naprawdę byłam cały czas na fali wzrostu. Ostatnio dostawałam mnóstwo nagród: agent prestiżowy Itaki, agent prestiżowy Rainbow, wyróżnienie z Exim Tours, certyfikat Sun&Fun, nagroda od lotniska łódzkiego za sprzedaż biletów.

MM: Cieszyła się Pani?

AM: Ubiegły rok był najlepszy w historii firmy. Co dwa, trzy tygodnie przychodziły dobre wiadomości. To było dla mnie bardzo budujące, bo przecież włożyłam w to biuro całe życie. Na pierwszym miejscu zawsze był syn, a na drugim – ta praca.

MM: Ale na niego ona też miała wpływ?

AM: Pracowałam od maja do września na pełnych obrotach, bez możliwości wzięcia urlopu. Więc kiedy koledzy syna wyjeżdżali na wakacje z rodzicami, on nie miał takiej możliwości.

MM: No i jeszcze Pani wyjazdy służbowe. Agent turystyczny musi jeździć, żeby mieć wiedzę o produkcie. Praca marzeń – owszem, ale coś za coś?

AM: Syn zostawał z moimi rodzicami. Lepiej nie mówić, jakie rachunki telefoniczne przychodziły po tygodniowym pobycie np. w Egipcie. Gdy był mniejszy, dzwoniłam po kilka razy dziennie.

A nasze prywatne wyjazdy też zawsze wyglądały tak, że zabierałam laptop i wieczorami nadganiałam obowiązki. W tej pracy nie można wyłączyć komputera na tydzień i dopiero po urlopie sprawdzić, co się działo. Nie da się znaleźć takiego terminu na urlop, żeby nie musieć pracować. Są albo dopłaty od klientów, albo zmiany terminów… Zawsze coś się dzieje.

MM: Ale warto było?

AM: Oczywiście.

MM: Co teraz Pani czuje? W sytuacji, gdy kryzys zagraża Pani osiągnięciom?

AM: Może powiem, co się stało, gdy w połowie marca wszystko zostało zamknięte, a ja zamknęłam biuro. To był dzień, gdy zamknięto szkoły. Zabrałam wszystko z agencji i poszłam do domu. Wcześniej nie zamykałam jej nawet na tydzień, nie byłam nigdy na dłuższym wyjeździe wakacyjnym. Zawsze miałam poczucie, że muszę być na miejscu. Podczas lockdownu po kilku dniach przyszłam wieczorem podlać kwiatki, zobaczyć, czy w lokalu wszystko jest w porządku. Gdy wychodziłam, po prostu się rozpłakałam.

MM: Teraz też widzę te łzy. Może spytam raczej o to, jak wygląda sytuacja teraz?

AM: W ostatnich tygodniach 100 proc. energii wkładałam w to, żeby pomóc klientom, których wyloty się nie odbyły. Od połowy marca do czerwca nie było żadnych wylotów. Miałam sprzedanych bardzo dużo rezerwacji. To były godziny rozmów, zero zarobku.

MM: Jak reagowali klienci?

AM: Na początku był popłoch. Wtedy wszyscy byliśmy zestresowani. Cała sytuacja była nowa, szokująca. Były nerwy, klienci nie wiedzieli, co z ich pieniędzmi. Do tego chaos medialny, informacje podawane dziennikarzy nie zawsze zgodne z prawdą i spójne. A Polacy jednak bardzo wierzą w to, co mówi się w mediach i na tym się opierają w swoich decyzjach.

Ciężko było namawiać kogokolwiek na zmianę terminu wyjazdu, bo nikt nie wiedział, kiedy sytuacja wróci do normy. U mnie i tak ok. 50 proc. klientów zgodziła się vouchery, co jest świetnym wynikiem. Widać też po tym, że ludzie chcą wrócić do podróżowania. Przyzwyczailiśmy się do niego. Przed Covidem była wolność, wystarczyło spakować walizkę, czasami jedynie załatwić wizę i ruszać w drogę.

W kryzysie przede wszystkim zależało mi na klientach. Większość z nich znam od wielu lat, czasami nawet obsługuję ich dorosłe już dzieci. A na pierwsze rodzinne wyjazdy wysyłałam ich, gdy były małe. Moja firma to historie rodzin i ich życia. Czasami wystarczy, że klient poda mi termin i nic więcej nie musi. Wiem, gdzie już był, co mu się podobało, jakie ma wymagania.

MM: Sezon letni przywrócił nadzieję?

AM: Pod koniec czerwca zaczęło się ruszać, niektórzy klienci wyjechali. Po raz pierwszy przytrafiło mi się coś takiego, że wszystkie osoby, którym sprzedałam wyjazdy, zadzwoniły do mnie z wakacji. I te telefony były bardzo miłe. Byli zachwyceni. Nie miałam jednego głosu, że coś było nie tak.

MM: Jak zareagowali mieszkańcy Koluszek na Pani sytuację?

AM: Pojawiło się wsparcie. Ludzie zaglądają, dopytują, czy jakoś się trzymam. Rozumieją, że można w tej sytuacji nie wytrzymać psychicznie. Ci, którzy mnie znają wiedzą, ile serca włożyłam w to miejsce. I że wszystko załamało się nie z mojej winy.

MM: Zna Pani już szacunki sprzedaży w porównaniu do ubiegłego roku?

AM: W naszej branży liczymy rok od początku listopada do końca października. Spadek w porównaniu z 2019 sięga 90 proc.

MM: Możemy porozmawiać o finansach? Czyta Pani czasem komentarze pod artykułami o sytuacji w branży turystycznej? Część osób jest przekonanych, że tacy ludzie jak Pani to bogacze, którzy wożą się drogimi samochodami…

AM: Na początku czytałam, nawet dużo. Teraz staram się tego nie robić. Moi bliscy mi to wyperswadowali. Wpadałam przez to tylko w gorszą depresję.

Nie każdy wie, jak to działa. Agenci turystyczni dostają pieniądze tylko wtedy, gdy klient wyjedzie. Od września ubiegłego roku sprzedawałam wakacje na sezon 2020. Na tych, które zostały odwołane, nie zarobiłam więc nic. Czyli siedem miesięcy, a w praktyce – prawie rok pracy za darmo. A klientów cały czas obsługujemy. Teraz na przykład pomagam składać wnioski o zwroty do turystycznego funduszu. Tylko że nie dostaję za to wynagrodzenia.

MM: Czy od marca był jakiś miesiąc, w którym firma miała dochód?

AM: Może jeden. Ale to był dochód marginalny. Utrzymanie biura, nawet bez pracowników, to czynsz, opłata za księgową, system rezerwacyjny, media, stronę internetową. Tysiące złotych miesięcznie. Nie ma więc co mówić o zysku czy wypłaceniu sobie czegokolwiek na życie. A firma to jest jedyne źródło utrzymania dla mnie i syna.

MM: Do kiedy może Pani to ciągnąć?

AM: Dopóki nie skończą się moje oszczędności. Zaangażowałam wszystkie swoje prywatne środki. Odłożone pieniądze pompuję obecnie w biuro, nie mając pewności, jaka będzie przyszłość. Jakie będzie lato 2021. Teraz również ferie są pod znakiem zapytania. One są niewielkim procentem sprzedaży, ale mogłyby nieco nas podratować. Tymczasem rządzący odradzają wyjazdy, zapowiadają kwarantannę.

MM: Ale też chwalą się tym, że udzielają firmom pomocy. Z czego mogła Pani skorzystać?

AM: Wiosną – z postojowego, dofinansowania kosztów działalności i zwolnienia z ZUS na trzy miesiące, mikropożyczki. Jesienią – ze zwolnienia z ZUS za lipiec, sierpień i wrzesień oraz kolejnego trzymiesięcznego postojowego. I na tym koniec. Czekamy na to, czy obejmie nas pomoc z „tarczy 6.0”. Nie mówię, że ona uratowałaby wszystkich agentów, bo każdy ma inną sytuację. Wiem, że dużo biur już się zamknęło. Ale części z nas pomogłaby przetrwać. Pod warunkiem, że ograniczylibyśmy swoje prywatne wydatki.

MM: Czyli nie jeździ Pani mercedesem?

AM: Nie jeżdżę. Jestem zwykłym, prostym człowiekiem, który ciężko pracuje na to, co ma. Nie chodzi przecież o to, żeby otrzymać pomoc od państwa na jakieś bogate życie. Tylko żeby przetrwać do wiosny. Na horyzoncie jest szczepionka, światełko w tunelu. Ale każdy kolejny miesiąc to kolejnych kilka tysięcy złotych na opłaty. Te środki skądś trzeba wziąć.

MM: Może dopowiedzmy, że kredyty są dla biur podróży niedostępne, banki nie udzielają ich firmom z „turystycznym” PKD. Ale za to 29-letni wiceminister finansów radzi, żeby się przebranżowić. Co Pani myśli, gdy Pani słyszy coś takiego?

AM: Myślę, że sporo osób w naszej branży, które walczą o przetrwanie, to ludzie, dla których turystyka jest całym życiem. Gdybym miała zrezygnować z prowadzenia biura, to wiem, że już nic innego nie dałoby mi radości. Oczywiście, dla kogoś z zewnątrz zajęcie się inną działalnością nie wygląda na coś strasznego. Ale jeżeli budowało się coś całe życie, to nie można zmienić tego jednym pstryknięciem palca.

Oczywiście, każdy z nas kombinuje, próbuje czymś się wesprzeć. Ale wejście w inną działalność, tak, by robić coś ambitnego, to nie jest łatwa sprawa. Ja zdaję egzaminy na agenta ubezpieczeniowego. Ale to jest wielomiesięczny proces, nie będę mogła rozpocząć sprzedaży tego produktu przed majem.

Będę walczyła o moją firmę i mam nadzieję, że tę walkę wygram. Całe życie pracowałam na to, żeby biuro wyglądało tak jak dziś. Tego się nie osiąga z dnia na dzień.

MM: Ludzie nie popierają pomysłu, żeby rząd pomagał firmom turystycznym. Rządzący wiedzą, że jeśli zostawią Was bez pomocy, to nie stracą wyborców. Skąd według Pani takie przekonanie wśród Polaków? Albo może inaczej – jak Pani się czuje, gdy musi się tłumaczyć, że nie jest darmozjadem?

AM: Jest to bardzo trudne. Przed tym, jak pojawił się koronawirus, przez całe swoje życie zawodowe nie byłam ani jeden dzień na zwolnieniu lekarskim. Przychodziłam tu nawet gdy nie byłam w dobrej formie. Nigdy nie migałam się od pracy. Dla mnie przesiedzenie w domu kilku tygodni było dramatem. Chcę pracować. Widzę też, że klienci chcą wyjeżdżać, proszą o oferty na następny rok.

Nie chcemy pieniędzy na wystawne życie. Chcemy przetrwać. Wielu osobom wydaje się, że skoro jesteśmy w firmach, siedzimy przy komputerach, to zarabiamy. A tak nie jest.

MM: Pani prowadzi firmę od 13 lat. Czy wie Pani, ile w sumie odprowadziła Pani do budżetu państwa w podatku dochodowym, VAT, opłatach na ZUS?

AM: To są ogromne pieniądze. Może nie liczyłam tego co do złotówki, ale też nigdy nie prosiłam o żadną dodatkową pomoc. Chciałabym pracować, a nie szukać pomocy rządowej. Ale na przykład w wakacje, gdy coś już drgnęło na rynku i zaczęła się sprzedaż, w medialnych wypowiedziach rządzących pojawiło się słowo „kwarantanna”. I automatycznie w biurze zrobiło się pusto. Dla nas było to podcięcie skrzydeł.

MM: Czy myśli Pani o tym, co będzie, gdy skończą się oszczędności?

AM: Oczywiście. Każdy ma takie myśli. Ale na ten moment nie wyobrażam sobie, że mogłabym zamknąć firmę. Nie biorę takiej opcji pod wagę. Zresztą, jeden z klientów powiedział mi ostatnio, że „jak się zamknie Turkus, to oznacza, że to już koniec świata.” Moi klienci piszą na Facebooku o tym, jakie mają plany wyjazdowe. Widzę, że chcą podróżować.

Bardzo by nam pomogło, gdyby w mediach częściej pojawiała się informacja o tym, że w biurach agencyjnych można kupić wczasy w Polsce. I zapłacić za nie bonem turystycznym. Ludzie po prostu tego nie wiedzą. Ja sama bardzo lubię jeździć po Polsce i uważam, że warto.

MM: Pani syn dorastał razem z biurem podróży. Ma już 15 lat. Jak on reaguje na to, co się dzieje?

AM: To prawda, że dorastał razem z firmą. Cały czas mówił, że będzie tu ze mną pracował. Potrafi obsłużyć system rezerwacyjny, nie ma problemu z wyszukaniem w nim oferty na wakacje. Bardzo mu się ta praca podoba. Zamknięcie biura zbiegło się z zamknięciem szkoły, tuż przed egzaminem ósmoklasisty. A więc dodatkowy stres. Ale wybierając liceum, poszedł w moje ślady.

Mam w nim duże wsparcie, jest bardzo wyrozumiały, ponad wiek dojrzały. Pomógł mi przez to przejść.

MM: Czyli wierzy w turystykę?

AM: Wierzy, planuje wyjazdy, wakacje. Już przegląda katalogi, oferty. Marzy o wyjeździe do Włoch. Mam nadzieję, że razem pojedziemy w przyszłym roku.

Rok pomocy agentom turystycznym to tyle co ich roczne podatki VAT

Według badań rynku praktycznie 80 proc. agentów turystycznych to kobiety. Branża ta jest jedną z tych, która statystycznie aktywizuje zawodowo jeden z największych odsetków kobiet. Blisko 70 proc. z biur agencyjnych działa indywidualnie, nie będąc częścią dużych sieci franczyzowych i touroperatorskich.