Po koronawirusie uzdrowiska mogą się odrodzić, jeśli ludzie zechcą o siebie zadbać

po koronawirusie uzdrowiska
Karina Przybyło-Kisielewska, wiceprezes hotelu Bristol Art & Medical Spa

Miesięczne koszty sięgające 700 tys. zł, zero przychodów od marca, kredyty i brak poduszki finansowej – to sytuacja wielu obiektów, które są motorem rozwoju gmin uzdrowiskowych. Po okiełznaniu pandemii byłaby dla nich szansa na odrobienie strat, ale to wymagałoby poważnej pomocy ze strony państwa. O sytuacji w hotelach uzdrowiskowych rozmawiamy z Kariną Przybyło-Kisielewską, wiceprezes hotelu Bristol Art & Medical Spa w Busku Zdroju.

Marzena Markowska: Jak odnajdujecie się w obecnej sytuacji? Hotel stoi zamknięty, przeczekujecie czy szukacie dodatkowych źródeł przychodu?

Karina Przybyło-Kisielewska: Wiele obiektów na terenie całej Polski nie bardzo ma możliwość, aby się przebranżowić. Tylko te firmy, które mają tzw. „drugą nogę” (działalność niezwiązaną z biznesem około turystycznym) utrzymują jakikolwiek przychód. Który i tak bardzo często nie wystarcza na zobowiązania, które trzeba uregulować w macierzystej działalności, czyli w hotelu.

Już od marca nasza branża odnotowuje całkowity brak przychodu. Bardzo szybko dla większości problemem stały się koszty, które wygenerował miesiąc luty. Dostawcy towarów, usług, mediów, cały czas pytają, dlaczego hotele nie są w stanie opłacić rachunków za luty i marzec. Przecież pandemia została ogłoszona dopiero w kwietniu! Nie rozumieją, że w naszej branży liczba rezerwacji i pobytów gości zaczęła się zmniejszać już w styczniu i w lutym. Następnie w przeciągu dwóch dni anulowanych zostało 100 proc. rezerwacji „od jutra do maja”! Gdy ruch turystyczny całkowicie się zatrzymał (w marcu), obiekty straciły możliwość opłacenia wszystkich zobowiązań.

MM: Co można zrobić w takiej sytuacji?

KP-K: Szukamy poduszki finansowej, odsuwamy płatności, negocjujemy z dostawcami, skracamy umowy, jednak nie zawsze jest to możliwe. Nasza branża już w marcu została określona mianem „FILO” (first in, last out) – pierwsza padła, ostatnia wstanie.

Przeświadczenie jest takie, że skoro rząd zamknął granice dopiero od marca, to hotele powinny mieć środki na przetrwanie. Większości obiektów została wybudowana za potężne kredyty, wszystkie maja stałe miesięczne opłaty, niezależnie od tego, czy goście są w hotelu, czy ich nie ma. Chodzi o umowy serwisowe, umowy dzierżawy, to są koszty ponoszone co miesiąc. Mamy wypowiedzieć umowy? Oczywiście, ale na jaki czas? Kiedy pojawią się goście? Każda umowa ma swój okres wypowiedzenia: miesiąc, trzy, czasami nawet rok. Większość dostawców rozumie sytuację i stara się pomóc. Są jednak wyjątki: duża firma, potentat krajowy, zajmujący się badaniem wody w basenach, wpisała obiekt do KRD za 700 zł zaległości w opłatach.

MM: Miesięcznie koszty obiektu uzdrowiskowego potrafią sięgać jakich kwot?

KP-K: Utrzymanie hotelu medycznego, w zależności od liczby miejsc noclegowych, jeśli policzy się wszystkie koszty stałe i do tego spłaty kredytów, potrafi kosztować od 300 tys. do 700 tys. zł miesięcznie. A nasza branża nigdy nie należała do kategorii takich, w której można odłożyć pieniądze na kupkę i mieć ogromną „poduszkę finansową”.

MM: Dlaczego?

90 proc. branży uzdrowiskowej żyje z dnia na dzień. To, co zarobimy, jest źródłem bieżących opłat. Ciągle trzeba inwestować w nowoczesny sprzęt, w naprawy, w akcesoria, a poza tym spłacać kredyty. Jeśli obiekt powstał stosunkowo niedawno i chciał trzymać wysoki poziom usług, nie miał możliwości wytworzenia dużych rezerw kapitałowych.

MM: Miejscowości uzdrowiskowe żyją z turystyki, więc chyba możecie liczyć na pomoc ze strony samorządów?

KP-K: Niestety, w małych miejscowościach nie wygląda to tak różowo, jak w większych miastach. Tam hotele mają umorzone opłaty, natomiast w tych mniejszych – niekoniecznie. Część samorządowców mówi wprost – w tzw. tarczy antykryzysowej nie ma konkretnej informacji o tym, że burmistrzowie są zwalniani z odpowiedzialności za niepobieranie opłat. Każdy podchodzi więc do tego indywidualnie, większość czeka, co zrobią inne gminy.

W mniejszych miejscowościach rzeczywistość nie jest taka jak w miastach, mamy do czynienia z innymi realiami, zależnościami. Nie można się również dziwić włodarzom gmin uzdrowiskowych. Jeżeli nie ma przepisu odgórnego o zwolnieniu to zawsze istnieje obawa, że postąpiło się wbrew obowiązującemu prawu. Pamiętajmy, że budżety tych gmin również bardzo ucierpią. Jeśli nie ma turysty, to nie ma wpływu z opłaty klimatycznej/uzdrowiskowej.

MM: Jak radzicie sobie z zarządzaniem ludźmi, z brakiem środków na wypłaty?

KP-L: Staramy się przede wszystkim podchodzić do sytuacji po ludzku. Wiem, że są pracodawcy, którzy się nie przejmowali i po prostu zmusili ludzi do pójścia na urlopy bezpłatne. Obiekty zostały zamknięte, ludzie dostali urlopy bezpłatne, podpisali je, bo nie widzieli alternatywy. W efekcie nie mają dochodów, ani nawet nie mogą skorzystać ze świadczeń przysługujących za opiekę nad dzieckiem do 8 roku życia. Bo przecież są na urlopie bezpłatnym, więc mogą zajmować się dzieckiem. My staraliśmy się unikać takich rozwiązań, choć na przykład część załogi, przeczuwając co nadchodzi, poszła po prostu na zwolnienia.

Trzeba pamiętać, że hotele medyczne mają zupełnie inną sytuację personalną niż zwyczajne obiekty noclegowe. Załoga medyczna to często 60 proc. pracowników obiektu. Są to lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, masażyści.

Słyszałam, że Krajowa Rada Fizjoterapeutów ogłosiła nabór do pomocy w szpitalach. Podobno w ciągu dwóch dni zgłosiło się 200 osób. To dobrze, że fizjoterapeuci rozumieją sytuację. Czy powinni dostawać odgórne powołania do pracy w szpitalu? Myślę, że po rozmowie z potencjalnymi kandydatami do pracy wiele osób z sektora uzdrowiskowego mogłoby się jeszcze na to zdecydować. Pomogłoby to zapewne szpitalom. Czy pomoże to obiektom medycznym? Nie wiem – należałoby sprawdzić, na jakiej zasadzie szpital przejmowałby koszt zatrudnienia takiego pracownika na okres oddelegowania do pracy w szpitalu.

MM: Korzystacie z tarczy? Jej głównym celem jest pomoc w utrzymaniu personelu…

KP-K: Złożyliśmy wniosek o dofinansowanie do pensji dla pracowników. Nadal jest rozpatrywany. Telefonicznie otrzymaliśmy informację, że należy go poprawić. Dlaczego? Obniżyliśmy o 20 proc. wymiar czasu pracy, nie obniżając wynagrodzenia w wysokości najniższej krajowej. Taka była interpretacja. Jednak ta zmieniła się i teraz należy również wynagrodzenia obniżać o 20 proc. W trakcie rozmowy usłyszeliśmy, że rano urzędnicy otrzymali nowe wytyczne z Ministerstwa Rozwoju. Interpretacja przepisu się zmieniła. Wiem, że wielu hotelarzy w pierwszych dniach złożyło takie wnioski obniżając i czas pracy i wynagrodzenie. Poproszono ich o zmianę wynagrodzenia i podniesienie go do kwoty najniższej. Teraz proszą wszystkie firmy, aby jednak nie poprawiały wniosków, które przedtem kazali poprawiać. I wszystko się przeciąga, wytyczne zmieniane są z dnia na dzień.

Jak my, przedsiębiorcy, mamy się w tym wszystkim odnaleźć? Wielu firm nie obsługują przecież kancelarie prawne, które mogą pomóc przejść przez gąszcz zmieniających się z dnia na dzień przepisów

MM: Czy byliście już zmuszeni zwalniać? Ile osób zatrudniacie?

KP-K: Staramy się walczyć o ludzi. Na umowach o pracę mamy 54 osoby, razem z tymi, którzy pracują na zleceniach dorywczo bywały okresy, że było ich 80-ciu. Nie przedłużyliśmy umów czasowych. Część osób pracuje normalnie. Pięciu pracowników mogliśmy wysłać na opiekę dla dzieci do 8 roku życia. Resztę ułożyliśmy zmianami. Malujemy, pierzemy, czyścimy.

Szykujemy się na to, że gdy powróci turystyka, goście będą widzieli świeży obiekt. Większość hoteli teraz dokonuje remontów, na to jest dobry czas. Jednak pod względem finansowym jest bardzo ciężko. Musimy mieć pieniądze na te prace, trzeba ostrożnie gospodarować środkami. Żyć dobrze z kontrahentami, dostawcami materiałów, farb, detergentów.

MM: Mówi się, że hotele w Polsce ruszą całkiem niedługo, więc może Wasza branża podniesie się dość szybko?

KP-K: Osoby, które tak uważają, nie myślą o tym, jak ta sytuacja z COVID-19 działa na ludzką psychikę. Największą grupą docelową dla branży uzdrowiskowej są seniorzy, czyli grupa największego ryzyka. Kiedy oni zdecydują się na wyjazd? Dopiero wtedy, kiedy minie atmosfera strachu. Czyli prawdopodobnie wtedy, kiedy minie epidemia.

Mówi się, że NFZ od 1 lipca wznowi skierowania do sanatoriów. Jednak gdy słyszymy, że szkoły nie wracają do „wspólnych budynków” do 24 maja, to zaczynamy się martwić, czy 1 lipca dla naszej branży to realna data? A jeśli się okaże, że jest reemisja epidemii, to społeczeństwo nadal będzie się bało.

Tymczasem ja uważam i podkreślałam to podczas wideoczatu z ministrem Andrzejem Gutem-Mostowym, że kampanię informacyjno-promocyjną powinniśmy zacząć już dzisiaj. Uzdrowiska mogłyby dużo zrobić dla zdrowia, przecież w walce z epidemią bardzo ważna jest odporność. Dzisiaj mamy do czynienia tylko z budowaniem atmosfery strachu, a powinno się zwrócić uwagę przede wszystkim na aspekty zdrowotne. Na to, że dobra kondycja, zdrowie, odporność to najlepsza broń w walce z wirusem. I tutaj turystyka uzdrowiskowa może bardzo pomóc.

MM: Czy to jest dla Was szansa? Koronawirus spowoduje, że ludzie zechcą zadbać o siebie?

KP-K: Jeśli w mediach ogólnych i społecznościowych nie zostanie przeprowadzona kampania budowania świadomości, to nic z tego nie wyjdzie. A przynajmniej na skalę, na jaką powinno się – w miarę możliwości – zabezpieczyć całe społeczeństwo. I na skalę, która pomoże obiektom – a to dzięki nim gminy uzdrowiskowe funkcjonują i rozwijają się. Jest naturalne, że bardzo szybko zapominamy o zagrożeniach. Kto dziś pamięta, jak się zachować wobec SARS czy eboli? U mnie, gdy wybuchły te epidemie, na trwałe pojawił się obraz Azjaty w maseczce. Obywatele tej części świata nie przestali dbać o to, żeby się chronić przed chorobami, a maseczki pomogły im również w zabezpieczaniu się przed innymi zagrożeniami jak np. smog. Całej reszty świata do tej pory jakby to nie dotyczyło.

Od lat staramy się przekonać ludzi, by przyjechali do Buska Zdroju wtedy, kiedy są w wieku 30, 40 lat. Po to, aby po 60-tce nie mieli na przykład osteoporozy. Nie jesteśmy w stanie przeskoczyć tego mentalnie. Większość Polaków niestety uważa, że uzdrowiska są dla osób starych.

Kilka lat temu wspólnie z Itaką próbowaliśmy wprowadzić turystykę polską / uzdrowiskową do sprzedaży. Tak jak kiedyś robił to Orbis. Niestety, touroperator wycofał się z tego. Mentalność polskiego klienta niestety się nie zmienia. Tylko Egipt, Hiszpania all-inclusive i cała otoczka z tym związana. W polskich uzdrowiskach kuracjusz poniżej 60. roku życia pojawia się tylko w tedy, gdy zmusi go do tego choroba…

MM: Może tym razem się to jednak zmieni? W planach są kampanie promocyjne, wsparcie dla turystyki w postaci bonów…

KP-K: Uważam, że najważniejsze jest pobudzenie gospodarki w sposób spokojny i zrównoważony dla wszystkich. Nie jesteśmy i niestety nigdy nie byliśmy bogatym państwem. Chyba każdy obywatel zdaje sobie sprawę, że środki pomocowe są i będą ograniczone. Dlatego dobrze by było, aby rządzący skupili się na najistotniejszych kwestiach, np. bezzwrotnych pożyczkach dla przedsiębiorców. Tylko utrzymanie płynności finansowej pomoże przetrwać firmom, a co za tym idzie zachować miejsca pracy.

W część działań można zaangażować obywateli, np. poprzez umożliwienie Polakom odliczenia 10-dniowego wyjazdu rehabilitacyjnego na terenie Polski od podatku. Na przykład raz w roku, przez kolejne trzy lata. Trzeba postawić na turystykę krajową, a w tym na podniesienie odporności i stanu zdrowia. To jest duża szansa dla turystyki, ale bez kampanii, ulg podatkowych i wzrostu świadomości, że należy o siebie dbać, to się nie uda.

Dziś wszyscy, nie tylko seniorzy, muszą o siebie zadbać. Pobyt w uzdrowisku nie jest tylko dla ludzi starszych. Trzeba zmienić myślenie: nie wyjazd do Egiptu na-all inclusive jest dobrem, które nam przynosi najwięcej korzyści. Dbanie o siebie, regularne badania, utrzymywanie się w dobrej kondycji, rehabilitacja – to jest nie tylko relaks, ale niezbędna inwestycja w siebie na przyszłość.

MM: Czyli dla Waszej branży widać światełko w tunelu.

KP-K: Oczywiście że tak…

MM: Jednak wiele osób z branży widzi zagrożenia nie tylko w samej epidemii i okresie „lockdown”, ale również w okresie „po”…

KP-K: Obawiamy się, że kiedy wszystko ruszy, to odsunięte dzisiaj zobowiązania oraz pomoc, która jest jedynie pożyczką (podatki, ZUS, raty itp..) skumulują się. Co z kolei doprowadzi do trudnej sytuacji pod koniec roku.

Zakłada się, że jeżeli branża się podniesie, to z co najwyżej 10-20 procentowym obłożeniem. Czyli nadal nie będziemy mieli środków, aby pokryć wszystkie nasze zobowiązania powstałe prze okres epidemii oraz by zapewnić pracę naszym wszystkim pracownikom.

Nasza usługa to usługa dodatkowa, nie pierwszej potrzeby. W pierwszej kolejności ludzie będą spłacali raty kredytów i leasingów itp. Rachunki wzrosną, banki nie umarzają obywatelom w ciężkiej sytuacji finansowej spłat, jedynie odraczają raty. Wiele osób będzie miało większe miesięczne wydatki. Naturalne jest, że w pierwszej kolejności będą rezygnować z dóbr takich, jak wypoczynek. Poza tym dużo pracowników nie będzie już miała w tym roku urlopów, bo właśnie teraz je wykorzystują.

Nie wyobrażam sobie też, jak będą funkcjonowały uzdrowiska, takie jak Świeradów Zdrój czy Kołobrzeg. One w 70-90 proc. żyją z turystów zagranicznych, a granice pozostaną zamknięte. I choć mamy nadzieję, że tak nie będzie, to zakłada się, że dość długo się nie otworzą. A ponadto, należy wspomnieć, że naturalnym działaniem we wszystkich państwach będzie promowanie i nacisk na wypoczynek „u siebie” w kraju.

Czytaj także: Uzdrowiska chcą powstania „Narodowego Programu Wsparcia Polskich Uzdrowisk”