Wydaje się, że rząd zapomniał o turystyce przyjazdowej do Polski [WYWIAD]

Karolina Gnusowska-Weiss
Karolina Gnusowska-Weiss, prezes Weiss Travel

Choć nie są liczne, biura turystyki przyjazdowej stanowią ważny element turystycznego ekosystemu. Promują Polskę za granicą, przywożą zagraniczne grupy, dają zatrudnienie podwykonawcom. Ich wartość stanowią też budowane przez lata relacje z zagranicznymi kontrahentami. „W kryzysie całkowicie o nas zapomniano” – mówi nam Karolina Gnusowska-Weiss, prezes Weiss Travel.

Marzena Markowska: Na pewien czas Polska otworzyła połączenia lotnicze do większej liczby krajów poza strefą Schengen, a ruch turystyczny wewnątrz UE stopniowo zaczął się odradzać. Jak to wygląda z punktu widzenia turystyki przyjazdowej do Polski? Coś się ruszyło?

Karolina Gnusowska-Weiss: Nie można powiedzieć, żebyśmy powrócili do gry. Na wrzesień mamy zakontraktowane jeszcze trzy małe imprezy, ale ludzie już z nich stopniowo rezygnują. Widzą wzrost liczby zarażeń koronawirusem w Polsce i się wycofują. Mają dwa tygodnie na bezkosztową anulację, skróciliśmy termin ze względu na sytuację. I korzystają z tej opcji, grupy pomału się kurczą.

MM: Działacie głównie na niemieckim rynku, ale obsługujecie też grupy spoza Europy?

KG-W: Tak, głównie obsługujemy niemiecki rynek, ale miewamy też grupy z innych krajów Europy i Ameryki.

Nasi niemieccy kontrahenci, którzy dostali duże finansowe wsparcie od swojego rządu, przebukowali klientów na przyszły rok. Dlatego gdy tylko zaczął się ten kryzys, wiedziałam, że ten sezon jest stracony. Niektórzy koledzy z branży jeszcze mieli nadzieję na maj i czerwiec. Niektórzy dziwili się, pytali, co ja opowiadam. Okazało się, że niestety to moje przewidywania się sprawdziły. Cały rok możemy spisać na straty.

MM: Jednak na ulicach miast takich jak Kraków i w kurortach turystycznych widać już turystów zagranicznych, słychać obce języki…

KG-W: To wszystko jest ruch indywidualny, turystyka grupowa nadal stoi. Hotele piszą, że czekają na naszych klientów, a obiekty miejskie stoją puste. Niemcy co prawda mogą przyjeżdżać do Polski, ale turystyka zorganizowana odradza się w bardzo nikłej części. Do końca lipca wszystkie grupy były anulowane. Piloci mówią, że mają jakieś małe zlecenia, prywatne, rodzinne wycieczki, małe grupki. Ale jest tego bardzo mało. To samo słyszymy od pracowników hoteli.

Próbowaliśmy zrobić oferty last minute do Krakowa, ale odzew nie jest imponujący. Ludzie się nadal boją, mają obawy przed przemieszczaniem się w grupach. Również biura podróży boją się konsekwencji prawnych w razie jakiegoś incydentu. Nasi niemieccy kontrahenci mówią, że klienci wrócą dopiero, gdy pojawi się szczepionka. Wtedy zniknie lęk, no i nikt nie będzie ponosił odpowiedzialności, jeśli zdarzy się zakażenie na wyjeździe.

My – jeśli klienci nie wystraszą się przyjazdu – mamy w tym roku szansę na obsłużenie pięciu procent potwierdzonych wcześniej imprez.

MM: Jednak mimo zastoju nie narzekacie w biurze na brak obowiązków?

KG-W: Pracy jest ciągle wiele, ale raczej tej syzyfowej, związanej z anulacjami i renegocjacją cen dla mniejszych grup. Ciągle pracujemy nad ofertą, robimy kalkulacje od nowa, a potem wystarczy trochę złych wiadomości w mediach i zaczynają się rezygnacje.

MM: Polskie biura podróży teoretycznie również otrzymały wsparcie w ramach tzw. tarczy finansowej…

KG-W: Skorzystaliśmy z PFR, otrzymaliśmy zwolnienie z ZUS i mikropożyczkę. I tyle. Jako spółka jawna, ceniona uczciwa i transparentna forma działalności, jesteśmy w gorszej pozycji niż działalność gospodarcza. Właściciele spółek w ogóle nie są brani pod uwagę jako osoby, które utraciły źródło utrzymania. Czuję, że jestem karana za to, jaką formę działalności wybrałam. Nie mogłam dostać postojowego, mimo że opłacam regularnie i zawsze na czas ZUS, a także pracuję na rzecz firmy i z tego żyję. Prowadzący w zupełnie innym sektorze działalność mąż też nie dostał postojowego, bo ma 5 proc. udziałów w naszej spółce i to go dyskwalifikuje.

MM: Ale środki z PFR poratowały budżety firm.

KG-W: Oczywiście, budżety firm – tak. Ale nie poratowały nas, twórców i właścicieli tych przedsiębiorstw. Nikt nie zastanawia się nad tym, z czego my mamy żyć. Środki z PFR można przeznaczyć tylko na koszty związane z działalnością gospodarczą, np. żeby utrzymać pracowników. Nie można z nich wypłacić np. dywidendy na swoje utrzymanie. Gdyby nie oszczędności i działalność męża, nie mielibyśmy w tym roku żadnych środków.

Dlatego między innymi doceniam to, co robią niektóre samorządy wojewódzkie. Np. marszałek województwa mazowieckiego wsparł turystykę. U nas w Wielkopolsce nie ma żadnej pomocy sektorowej, zostaliśmy umieszczeni w programie pomocowym razem ze wszystkimi innymi branżami. Wystarczy wykazać 30 proc. spadek od marca w jednym miesiącu, a kto pierwszy zgłosi się po pomoc, ten lepszy.

To jest wielka niesprawiedliwość. Znam firmy, które stosując kreatywną księgowość, wykazują spadki i dzięki temu otrzymały ogromne kwoty w ramach wsparcia. Teraz zastanawiają się, na co przeznaczyć te środki. Pomoc nie dostali ci, którzy jej naprawdę potrzebują, tylko ci najbardziej cwani. Czy na tym ma polegać wsparcie gospodarki? To jest absurd.

MM: Jednak w Niemczech pomoc również poszła na utrzymanie etatów…

KG-W: W Niemczech wprowadzono program „Kurzarbeit”, który ogranicza wymiar pracy i odciąża pracodawcę – on ponosi 30 proc. kosztów utrzymania etatu. Poza tym wsparcie udzielone zostało na pół roku.

Zauważmy też, że tam wzięto pod uwagę również aspekt społeczny wiążący się z przestojem. Bo przecież co pracownicy mają robić przez cały rok, nawet jeśli ich zatrudniam? Gdy wrócimy do normalnego trybu działalności, jaką będą mieli wtedy motywację do wzmożonej pracy? Można płacić za część etatu, dać zasiłek od państwa, ale nie obciążać pracodawcy 100 proc. pensji. U nas nikt się tym nie przejmuje.

MM: O grupowej turystyce przyjazdowej, którą się zajmujecie, niewiele się na co dzień mówi. Specjalizuje się w niej zaledwie kilkadziesiąt firm w Polsce. Postawiono raczej na wsparcie turystyki krajowej…

KG-W: Wsparcie krajówki doprowadziło do tego, że w kurortach kłębią się tłumy. Nie we wszystkich krajach europejskich jest taka sytuacja. W wielu turyści albo pojechali w miejsca bardziej ustronne albo zostali w domu.

Uważam, że trzeba odróżnić od siebie segmenty turystyki. Nie można nie doceniać turystyki przyjazdowej, ona generuje PKB, daje zatrudnienie firmom w Polsce. My działamy na rynku od 30 lat, wypracowaliśmy kontakty, to one są naszą wartością. Te relacje polegają na zaufaniu, buduje się je przez lata. Firmy wysyłające grupy za granicę nie będą współpracować z przypadkowymi ludźmi. Teraz to wszystko może zostać stracone i ucierpi na tym polska gospodarka. Jeśli zabraknie doświadczonych touroperatorów przyjazdowych, to turystów nie będzie miał kto zachęcić do przyjazdu i obsługiwać. To nie jest tak, że „przyroda nie zna próżni” i ta luka natychmiast wypełni się, jeśli nas zabraknie. Odbudowa zaufania, relacji, kontaktów z kontrahentami zajmie lata.

W ostatnim roku do Polski przyjechało ogółem 20 mln obywateli zagranicznych, w tym 5 mln z Niemiec. Za granicę z Polski wyjeżdża poniżej 10 mln osób, jednak o tym jest w mediach głośniej. Biura turystyki przyjazdowej, które od lat promują kraj i przywożą turystów do Polski, zostały bez wsparcia. W świadomości rządzących przyjazdówka zupełnie jakby nie istniała. A przecież to jest krwioobieg turystyki, dajemy pracę podwykonawcom, pilotom, hotelom, przewoźnikom.

MM: Co będzie, gdy skończy się lato? Liczycie choć trochę na sezon zimowy?

KG-W: Zimą zawsze stoimy. Ostatnie zyski mieliśmy jesienią 2019. Co roku musimy odkładać część zysku, żeby doczekać do wiosny na wpłaty. Pierwsze pieniądze ze zleceń mamy szasnę dostać w kwietniu albo maju 2021. A więc musimy sobie radzić półtora roku bez przychodów.

Już w marcu okroiliśmy budżet i wprowadziliśmy radykalnie oszczędny tryb życia. Biorąc pod uwagę koszty utrzymania i nikłe wsparcie mamy szansę na przetrwanie do czerwca przyszłego roku. Ale nie wszyscy są w takiej sytuacji, niektórzy nie mieli w ogóle oszczędności. Przecież nie o to chodzi, żeby teraz wyprzedawać cały majątek, na który pracowało się ciężko przez całe życie?

MM: Alternatywą jest jedynie szukanie dodatkowego źródła utrzymania?

KG-W: Przekwalifikowanie się nie jest rzeczą łatwą i również wymaga inwestycji. W tym roku na naszej działce dzieci założyły eko-kawiarenkę i bio-ogródek. My wspieramy ten projekt i im pomagamy, realizujące jednocześnie swoją pasję. Nadal liczę na powrót do turystyki, choć będę starała się zdywersyfikować swoją działalność. Pandemia pokazała, że trzeba mieć kilka źródeł dochodów.

MM: A pracownicy? Musieliście zwalniać ludzi?

KG-W: Jedną osobę zwolniliśmy, ale ona i tak przeprowadzała się do innego miasta, rozstaliśmy się zgodnie z planem, więc niekoniecznie było to wymuszone zwolnienie. Kolejna osoba przeszła na pół etatu. Tarcze finansowe wystarczyły na parę miesięcy, resztę pensji zamierzam wypłacać ze swoich oszczędności.

Zauważam zainteresowanie swoich kontrahentów przyjazdem do Polski w 2021 roku. Mam nadzieję, że wtedy będę mogła znowu zatrudnić więcej pracowników.