W środę protest autokarowych przewoźników turystycznych na ulicach miast

Protest autokarowych przewoźników turystycznych
Turystyczni przewoźnicy autokarowi mają dość/fot. materiały prasowe

W środę na ulicach większych miast Polski pojawi się po kilkadziesiąt autokarów turystycznych. Demonstracja ma zwrócić uwagę na to, ile pojazdów stoi bezczynnie, traci na wartości i generuje koszty niemożliwe do pokrycia przez zastój spowodowany epidemią. Pojazdy pojawią się w centrach, będą się przemieszczały. „Wyjeżdżamy do pracy” – mówi nam jeden z przewoźników.

O proteście branży autokarowego transportu turystycznego mówi się już od jakiegoś czasu. Przedsiębiorcy czują się doprowadzeni do ostateczności – nie są w stanie sprostać kilkudziesięciotysięcznym miesięcznym kosztom generowanym przez tabor, wraz z końcem czerwca kończy się rządowy program pomocy. Tymczasem biznes przejazdów grupowych jest uziemiony do kwietnia przyszłego roku.

Blokada największych miast

Przewoźnicy wyjadą na ulice Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia, Poznania, Lublina, Katowic, Łodzi i Rzeszowa. W centrum każdego z miast pojawi się po kilkadziesiąt pojazdów. Nie mają zamiaru blokować ulic, lecz się po nich przemieszczać. Protesty odbędą się 1 lipca o 14:30. W dwóch miastach – Gdańsku i Krakowie autokary wyjadą na ulice we wtorek 30 czerwca o godz. 14:00.

„Wyjeżdżamy do pracy. Chcemy pokazać, ile nas jest i jaka jest skala problemu. Ludzie zapomnieli, że autokary istnieją, myślą, że gdzieś się pochowały. Pokażemy, jak duża jest to flota i w jak nowoczesny sprzęt inwestowaliśmy przez lata. Dziś on stoi, traci na wartości i generuje koszty. Nie chcemy nic utrudniać, nie jest to naszym zamiarem” – mówi Piotr Sućko z Polskiego Stowarzyszenia Przewoźników Autokarowych.

Czytaj także: „Czas wyjść na ulice. Wytrzymałość małych firm się kończy”. Branża transportowa pod ścianą

Dramatyczna sytuacja finansowa

W czwartek 2 lipca odbędzie się spotkanie branży turystycznej z wicepremier Jadwigą Emilewicz. Jak mówi Piotr Sućko, branża autokarowa chce w przeddzień przypomnieć o swojej sytuacji. Przewoźnicy, oprócz utrzymania pracowników, płacą co miesiąc po kilkadziesiąt tysięcy rat leasingu, ponoszą też koszty ubezpieczenia pojazdów – również dziesiątki tysięcy rocznie za jeden autokar. W firmy zainwestowali miliony złotych. Koszt nowego autokaru, spełniającego obecne normy środowiskowe i techniczne to ok 1,3 mln zł. Spora część przedsiębiorców włożyła w tabor nawet do 50 mln zł.

„Od marca wartość każdego z autokarów spadła o 40 proc. Mamy 400 tys. strat na jednym pojeździe, to są niewyobrażalne kwoty. Ale nie chcemy rekompensat, chcemy tylko częściowej pomocy, by przetrwać, dopóki nie zaczną się zlecenia. My się nie przebranżowimy, nie przy takich kosztach i zainwestowanych sumach. Mamy też na utrzymaniu pracowników. Nie mamy innego wyjścia, choć bardzo chcielibyśmy mieć. Jedyną opcją jest dla nas otrzymanie wsparcia” – mówi Piotr Sućko.

Przedsiębiorcy domagają się od rządu dopłat do pensji minimalnej przez najbliższe sześć miesięcy oraz subwencji od 6 do 10 tys. zł miesięcznie na autokar. Jej wysokość ma być uzależniona od ekologicznej normy EURO 4-6.

Niemcy dbają o swoich przewoźników

Jak wyjaśnia Piotr Sućko, spełnienie tych postulatów to 25 proc. tego, co dostali niemieccy przewoźnicy. Łącznie koszt pomocy dla polskich przewoźników wynosiłby 150 – 200 mln zł.

„Niemiecki rynek przewozów autokarowych jest o wiele słabszy, ma mniej nowoczesny tabor, obsługuje mniejszą część europejskiej klienteli. A mimo to dostał 170 mln euro pomocy, tylko z jednego ministerstwa. Przewoźnicy polscy tymczasem są gwiazdą europejskiego rynku. Przez lata pracowaliśmy na swoją pozycję, mamy nowoczesną flotę, konkurencyjne ceny, obsługiwaliśmy większość zleceń w Europie. Nie można tego zaprzepaści, polscy przewoźnicy nie mogą być pozostawieni na pastwę losu” – apeluje Piotr Sućko.

Musimy przetrwać, to się Państwu opłaci

„Odprowadzamy do budżetu akcyzę za paliwo, via toll, opłaty drogowe, podatki, VAT, płacimy podwykonawcom, utrzymujemy sporą część rynku auto-moto. Oczekujemy, że będziemy mogli płacić to w przyszłym roku, ale aby do tego doszło, musimy otrzymać choćby minimalną pomoc. Chcemy dotrwać do chwili, gdy zaczną się zamówienia. 80 proc. kosztów i tak poniesiemy sami, ale damy radę. Potem znów będziemy dojną krową dla budżetu. Warto nam zatem pomagać, bo nie powywracamy się, gdy tę pomoc otrzymamy. To jest pewna inwestycja w polskie przedsiębiorstwa” – dodaje.

Łącznie autokarów, które mogą być objęte pomocą jest 3 do 5 tys. sztuk.

Jak zapowiada Piotr Sućko, środowy protest to początek „szerszej komunikacji”. Przewoźnicy na razie chcą zaznaczyć swoją obecność w centrach miast.

„W następnym etapie będziemy na siebie zwracali uwagę nie tylko tam. Wszystko zależy od tego, jakie intencje wobec nas mają rządzący. A rozmowy trwają już od kilku tygodniu, ciągle są przeciągane, odkładane. Minister Emilewicz i minister Adamczyk dobrze znają nasze postulaty i sytuację. Przedstawialiśmy je pisemnie, podpisały się pod nimi wszystkie ważne organizacja transportowe” – wyjaśnia.