Rządowe decyzje w sprawie turystyki na podstawie starych danych z USA

Restauracje, hotele, siłownie – to według rządu punkty największej transmisji koronawirusa, muszą więc pozostać zamknięte do końca ferii zimowych. Decyzje te podjęto na podstawie danych ze Stanów Zjednoczonych, zebranych czasie, gdy jeszcze nie wszędzie obowiązywały wszystkie powszechne dziś restrykcje.

Rządowa strategia „100 dni solidarności” zakłada m.in. tłamszenie ruchu turystycznego, który ma rzekomo przyczyniać się do rozprzestrzeniania się wirusa SARS-COV2. Problem w tym, że wnioski te opierają się na nieadekwatnych do obecnej sytuacji badaniach, przeprowadzonych zanim wdrożono wszystkie obowiązujące dziś powszechnie restrykcje sanitarne.

Wirus w hotelach, ale w marcu i kwietniu w USA

Hotele, restauracje, bary i centra fitness – to według rządu Mateusza Morawieckiego miejsca, w których transmisja koronawirusa jest największa. W oparciu o tę wiedzę rząd podjął decyzję o tym, by ograniczać ruch turystyczny w ferie zimowe. Otwarto wielkopowierzchniowe sklepy, zamknięte mają pozostać hotele, restauracje i siłownie. Dowodem na zasadność tego kroku ma być opublikowany przez rząd wykres, oparty na artykule w czasopiśmie Nature.

Problem polega na tym, że badania, na które powołuje się rząd, opublikowano na podstawie danych zebranych między 1 marca a 2 maja w wielkich metropoliach Stanów Zjednoczonych.

Transmisja w hotelach mniejsza niż w kościołach

Dane te pozyskano z telefonów komórkowych, mapując sposób przemieszczenia się 98 milionów ludzi do różnych punktów „zainteresowania”, takich jak restauracje i instytucje religijne. Połączono 57 tys. skupisk ludzkich z 553 tys. punktami. Badanie prezentuje sposób rozprzestrzeniania się wirusa w Chicago, Atlancie, Miami, Dallas, Houston, Los Angeles, Nowym Jorku, Filadelfii, San Francisco i Waszyngtonie. Określ m.in. ryzyko wystąpienia dodatkowych infekcji na 100 tys. osób w różnych typach punktów usługowych po ich ponownym otwarciu. W hotelach wynosi ono ok. 1 proc.

Średni współczynnik transmisji w hotelach i restauracjach, według badania, wynosi ok 1,2. Dla porównania – w miejscach kultu ponad 1,6, w aptekach poniże 1,6, a w sklepach spożywczych – nieco poniżej 2,2.

 

Jak wiadomo, pierwsze restrykcje sanitarne, takie jak obowiązkowe zasłanianie nosa i ust, zaczęły obowiązywać w niektórych stanach pod koniec kwietnia (Nowy Jork). Wiosenna fala zakażeń dotarła do Stanów Zjednoczonych później niż pojawiła się w Europie, więc reakcja nastąpiła odpowiednio później. Obowiązek noszenia maseczek i kary za ich brak wprowadzono stosunkowo późno – w niektórych miastach (Chicago) dopiero w czerwcu. Prezydent Donald Trump dopiero 12 lipca założył publicznie maseczkę i stwierdził, że „nigdy nie był przeciwnikiem noszenia maseczek, ale wszystko ma swój czas i miejsce”. Procedury sanitarne, takie jak ograniczanie liczby użytkowników miejsc usługowych, konieczność dezynfekcji rąk, zachowywanie dystansu, wprowadzanie szyb z pleksi, dopiero tworzono.

Polska strategia oparta na amerykańskich danych

Wprowadzając restrykcje zabijające turystykę kancelaria premiera opiera się zatem na danych nieuwzględniających sposób oddziaływania opracowywanych i wdrażanych od maja restrykcji sanitarnych na sposób roznoszenia się wirusa. Aby stwierdzić, w jaki sposób wirus obecnie roznosi się w polskich hotelach, restauracjach, salach fitness, należałoby posługiwać się badaniami przeprowadzonymi w warunkach reżimu sanitarnego, który obowiązuje w naszym kraju.

Pytanie brzmi: czy rząd takimi badaniami dysponuje, skoro opiera się na modelach stworzonych na podstawie starych danych pochodzących z metropolii znajdujących się na innym kontynencie?

Polska Rada Turystyki: wstrzymać decyzję likwidującą ferie zimowe