Ministerstwo Sportu i Niekompetencji

W obecnej ekipie rządzącej Polską ciężko jest wytypować tych, którzy radzą sobie najgorzej. Tym większą dumą napawać powinny sukcesy, jakie odnosi na tym polu nasze turystyczne ministerstwo. O tytuł najgorszego spośród resortów turystyka dzielnie staje w szranki z ministerstwem edukacji. I co cieszy podwójnie, nie zawsze ustępuje oświacie pola.

Niestety, przysłowiowa już niekompetencja stojącej na czele Ministerstwa Sportu i Turystyki Joanny Muchy to jedynie wierzchołek góry lodowej. Ekipa „turystyczna”, wyraźnie oddzielona w strukturach resortu od tej sportowej, już od lat kształtuje turystyczne prawo, kierując się podstawową zasadą tego rządu, że najtrwalsze są prowizorki. Nieliczne kompetentne osoby w zespole kierowanym przez Katarzynę Sobierajską, tłumacząc się na rozmaitych spotkaniach z poczynań departamentu turystyki, nie mają łatwego zadania.
No bo jak wyjaśnić zwykłemu, szaremu obywatelowi, że armia opłacanych z jego podatków urzędników już od lat nie potrafi napisać ustawy o usługach turystycznych, która miałaby ręce i nogi?
Jak wyjaśnić, że ostatnia nowelizacja, która miała być tymczasowa i podyktowana doraźną potrzebą (i dlatego właśnie pominęła wszystkie aspekty turystyki niezwiązane z zabezpieczeniem działalności touroperatorów), nie spełniła nawet podstawowych swoich założeń?
Jak przekonać branżę, że aby utworzyć fundusz gwarancyjny potrzebny jest oddzielny akt prawny, będący kolejnym wiadrem podstawianym pod cieknący dach? Na który zresztą MSiT nie zdołał pozyskać pożyczki od ministra finansów, zachowującego w tej akurat kwestii o wiele więcej zdrowego rozsądku niż nasz „rodzimy” resort turystyczny.
Jak w końcu uzasadnić, że w skomplikowaną materię zabezpieczania klientów organizatorów turystyki warto wciągnąć nawet Polską Organizację Turystyczną, która ma stać się nowym „zbrojnym ramieniem MSiT”, mającym ni stąd ni zowąd zajmować się sprowadzaniem do kraju turystów? Jak tak dalej pójdzie, MSiT może dawać Rafałowi Szmytke i jego ekipie również inne zlecenia, aż strach pomyśleć jakie. Jeśli ludzie ci mają pomagać ministerstwu wszędzie tam, gdzie sobie ono nie radzi, to przed POT-em rysuje się wizja ładnych paru lat dodatkowej ciężkiej pracy. Ale może wtedy należałoby rozwiązać część turystyczną wspomnianego ministerstwa? Może zresztą z korzyścią dla branży turystycznej – gdyby nad stworzeniem ustawy usiedli nie „fachowcy” z departamentu, tylko ludzie z POT, z których – co by nie mówić o samej organizacji – przynajmniej część ma praktyczne doświadczenie w turystyce, to może stworzyliby wreszcie projekt aktu prawnego, nad którym przynajmniej warto dalej pracować?
Na razie nie ma jednak ani projektu ustawy ani widoków na to, że taki powstanie. Ministerstwo od kilku lat stosuje metodę „zakleić dziurę gumą do żucia i jakoś to będzie” i nie wygląda na to, żeby cokolwiek miało się pod tym względem zmienić. Oczywiście jest to spowodowane – czego urzędnicy wcale nie kryją – doraźną potrzebą polityczną i chęcią załatwienia na szybko najbardziej dotkliwych problemów. Czyli tych, które szczególnie w sezonie wakacyjnym mogą spowodować lawinę medialnej krytyki.
Szkoda, że koszty tych działań poniosą przedsiębiorcy, na których nakładane mają być coraz to nowe opłaty i haracze. Mało tego, minister Mucha w sposób otwarty powątpiewa w uczciwość i dobre intencje touroperatorów twierdząc, że co prawda w znany tylko sobie magiczny sposób rozwiązała problem sprowadzania do kraju turystów upadłych biur, ale nie może zdradzić, w jaki sposób dokonała tego nie ingerując w kulawe, funkcjonujące obecnie prawo. Jak donoszą „Wiadomości Turystyczne”, powodem tajemniczości jest przekonanie Pani Minister, że gdy tylko dobra nowina obiegnie turystyczny świat, otworzy się puszka Pandory i branżę dotknie choroba zaniechania. Otóż touroperatorzy, trwając w pewności, że MSiT wszystkim się zajmie przestaną, w razie bankructwa, opiekować się swoimi klientami. Tak jakby do tej pory ci, którzy znikali bez śladu z pieniędzmi klientów przejmowali się tym, co pani minister wymyśliła, a czego nie. Jest w tym z pewnością pewna niezgłębiona jeszcze przeze mnie, ale wewnętrznie spójna logika. W tym szaleństwie z pewnością tkwi metoda, wystarczy ją jedynie odkryć. Inaczej jedyna nadzieja w tym, że te i inne starania departamentu o swoistego rodzaju laury niekompetencji w ekipie Donalda Tuska zostaną wreszcie należycie docenione przez wyborców.