Oradea – termy i secesja

Odnowione centrum Oradei pełne jest secesyjnych kamienic. /fot. Mieczysław Pawłowicz
Odnowione centrum Oradei pełne jest secesyjnych budynków. /fot. Mieczysław Pawłowicz

Północno-zachodnia Rumunia to świetne miejsce na szybki wypad. Tym bardziej, że do Oradei cztery razy w tygodniu dolecimy bezpośrednim połączeniem z Warszawy.

Konia z rzędem temu kto bez zaglądania do internetu powie gdzie leży historyczna Kriszana albo współczesny Bihor. Stolicą regionu w polskim nazewnictwie jest Warad Wielki. Czyli po prostu rumuńska Oradea. Od kilku lat LOT ma tam bezpośrednie połączenie lotnicze. I choć niektórzy na początku stukali się w głowę, to kierunek wydaje się być rentowny. Oczywiście na początku było to połączenie przeznaczone dla obywateli rumuńskich i węgierskich z tego regionu, którzy w Warszawie przesiadali się na inne loty z siatki naszego narodowego przewoźnika lub wracali do siebie z Europy czy świata. Jednak ostatnio coraz więcej jest turystów z Polski. Sprzyja temu zmiana rozkładu lotów, do której namawiały polską spółkę lokalne władze rumuńskie. Nadal bezpośrednie połączenie odbywa się cztery razy w tygodniu, ale teraz loty w poniedziałki, środy, piątki i niedziele pozwalają zaplanować naszym rodakom tak popularny ,,city break” obejmujący weekend, czasem nawet przedłużony. A do tego godziny lotów są bardziej niż przyjazne.

Stolica secesji

Samo miasteczko Oradea jest absolutnie urocze. To obowiązkowy przystanek dla miłośników secesji – prawdziwa stolica Art Nouveau. W tym stylu kamienic jest tu chyba nawet więcej niż w Wiedniu czy Paryżu. Pałac Moskovits, Pałac Ullman, Dom Poynar, Pałac Apollo czy symbol miasta Pałac Czarny Orzeł to tylko niektóre z nich. Wprawdzie pasaże tego ostatniego są po ostatniej pandemii nieco wymarłe, ale portale i wykusze robią wrażenie.

Czany Orzeł z witrażu dał nazwę pasażowi i pałacowi w Oradei. /fot. Mieczysław Pawłowicz
Czany Orzeł z witrażu dał nazwę pasażowi i pałacowi w Oradei. /fot. Mieczysław Pawłowicz

Podobnie jak Czarny Orzeł umieszczony na witrażu wejściowym oraz w centralnej części pasażu. Entuzjaści tego stylu nie mogą pominąć Muzeum Secesji ulokowanego w Willi Darvas- La Roche, pełnego pamiątek po rodzinie Simon. Wśród różnych ornamentów i innych zdobień, bogatych dekoracji i kafelków moją uwagę przykuł stolik do gry w karty sprzed ponad stu lat. Prócz obowiązkowego, eleganckiego zielonego sukna, z boku miał cztery minipodstawki na filiżanki lub szklanki z napojami. Bo przecież prawdziwi brydżyści nie postawią szkła tam, gdzie leżą talie kart. A przenocować można w Hotelu – a jakże! secesyjnym – Grand Astoria, leżącym tuż obok miejskiego teatru.

Odmładzające termy

Jednak większość klientów z Polski wybiera pobliskie Baile Felix. Od średniowiecza słynne są tu wody termalne, które w dodatku mają leczniczy charakter. Już przed śniadaniem można się udać na nieformalną sesję kuracyjną. Sama w sobie kąpiel w termach jest przyjemna. Na podstawie tej wody lekarze stworzyli specyfik ograniczający starzenie skóry. Dodatkowo skład chemiczny jest dobry przy problemach reumatycznych, chorobach układu nerwowego, endokrynologicznych, niektórych ginekologicznych i metabolicznych. Oczywiście trudno uznać weekendowy pobyt za leczniczy, jednak nawet kilka sesji pomogło mojej kontuzji narciarskiej. Choć może to tylko autosugestia i efekt relaksu.

Kompleks hotelowo termalny President w Baile Felix. /fot. Mieczysław Pawłowicz
Kompleks hotelowo termalny President w Baile Felix. /fot. Mieczysław Pawłowicz

Kości zostały znalezione

Kto jednak nie lubi spędzać leniwie czasu nad basenem ten może udać się na zwiedzanie regionu. Prócz Oradei warto wybrać się na wycieczkę do podziemi, które dają przyjemny chłód szczególnie w czasie upałów. Dawna kopalnia boksytu Farcu to atrakcja dla miłośników turystyki postindustrialnej. Możemy zobaczyć jak wyglądała praca górników, ale najpiękniejsza jest odkryta przypadkiem Jaskinia Kryształów. To właśnie kryształy górskie teraz wzbudzają najwięcej emocji. Może nie tak cenne jak diamenty, ale nie mniej barwne. Wszelkich jaskiń w okolicznych górach jest ponad 500. Jednak absolutnym hitem jest Jaskinia Niedźwiedzi. Często mylnie tłumaczona jako Niedźwiedzia (niczym ta nasza w Kletnie), ale w oryginale jest ,,Pestera Ursilor”. Bo też i niejeden niedźwiedzi szkielet znaleziono w komorach obok wioski Chiscau.

Jaskinia Niedźwiedzi to 1500 metrów podziemnego szlaku. /fot. Mieczysław Pawłowicz

Misie były pierwszymi speleologami, które odkryły dobre dla siebie miejsca noclegowe. Niestety, osunięcie ziemi bądź głazu uwięziło ponad setkę niedźwiedzi jaskiniowych. Jaskinie odkryto w XX wieku. Temperatura w nich jest stała: ok 10 stopni Celsjusza. Do zwiedzenia mamy półtora kilometra połączonych grot. W każdej z nich przepiękne stalaktyty (te wiszące), stalagmity (stojące) i stalagnaty, czyli kolumny naciekowe. Powstają gdy wytrącane węglany wapnia z góry i z dołu połączą się ze sobą. Normalny wzrost to ok. milimetra rocznie. Nie mam głowy do liczenia, ile tysięcy lat musiały takie kolumny powstawać. Trochę już jaskiń widziałem, ale rumuńska Niedźwiedzi jest w absolutnej czołówce. Warto tłuc się czasami wąskimi górskimi drogami, aby zobaczyć ten cud natury. Zresztą: po długiej drodze zawsze możemy się zrelaksować w leczniczym basenie. Przecież te wody są idealne na problemy ze stawami!

W regionie Bihor byliśmy na zaproszenie Hotelu President z Baile Felix oraz miasta Oradea.