Szwajcaria Saksońska z przymrużeniem oka

TR

Wygląda na to, że Szwajcaria jest niezwykle wysoko ceniona i cieszy się wielką estymą. Oprócz tej Szwajcarii prawdziwie szwajcarskiej Polacy mają Szwajcarię Kaszubską, Lwówecką i Bałtowską, nasi południowi sąsiedzi Czeską, a Niemcy Saksońską. I właśnie tę ostatnią miałem okazję odwiedzić, jeszcze przed wybraniem się do Lipska na workshop krajów Europy Środkowej, organizowany przez Niemiecką Centralę Turystyki (DZT). Rathen – początek wyprawy
Gdybyśmy nie opuścili pokładu naszego statku w Pillnitz, płynąc dalej Łabą dotarlibyśmy do urokliwej miejscowości Rathen, położonej u stóp Bastei. Tak więc tym razem autokarem dojechaliśmy do promowej przeprawy, wykorzystującej siły natury. Prom, przyczepiony do swobodnie pływającego kabla, zakotwiczonego na dnie koryta rzeki, przesuwa się niesiony przez prąd rzeczny. Nie jest to jednak osiągnięcie niemieckiej myśli technicznej – tę koncepcję zawdzięczamy Holendrowi Hendrickowi Heuckowi z Nijmegen. Na drugim brzegu Łaby czekała już nasza przewodniczka o dźwięcznym imieniu Daphna. Rathen to nieduże miasteczko, w którym ma się poczucie, że czas się zatrzymał. Czas może i tak, ale niestety nie nasza grupa, bo przecież „długa droga, daleka, przed nami trud i znój”. Właśnie z uwagi na fakt, że znaleźliśmy się w lekkim niedoczasie, wyruszyliśmy stromym podejściem poza oznaczonymi ścieżkami. Nasza energiczna przewodniczka narzuciła od początku ostre tempo.

Podobno ukończyła biologię, ale, sądząc po kondycji, odniosłem wrażenie, że była raczej absolwentką Akademii Wychowania Fizycznego i to w byłej NRD. Oczywiście w grę wchodziła jeszcze ewentualność, że podobnie jak Tarzana małpy, ją wychowały górskie kozice. Szczęśliwie w komplecie dotarliśmy do oznaczonego szlaku i dalej kontynuowaliśmy naszą wycieczkę. W tego rodzaju sytuacjach, podobnie jak w biegach maratońskich, wskazane jest zachowanie własnego tempa, nie ekscytowanie się faktem bycia wyprzedzanym i generalnie koncentracja na własnym wysiłku i możliwościach organizmu. Nie żebym biegał maratony, ale posiadam bogatą wiedzę w tym zakresie, oczywiście czysto teoretyczną. Stąd z absolutnym spokojem przyjąłem fakt, że wyprzedziły mnie pędzące pod górę dwie emerytki uprawiające nordic walking. Nie dałem się również sprowokować żwawemu staruszkowi z balkonikiem, choć byłem przeświadczony, że przy niewielkim dodatkowym wysiłku, byłbym w stanie dotrzymać mu kroku. Moje tempo miało ogromną zaletę. Pozwalało mi rozkoszować się pięknymi widokami, a tych doprawdy nie brakowało. W dole wijąca się meandrami Łaba majestatycznie zmierzała w kierunku Czech. Coraz mniejsze i mniejsze domki w okolicznych wsiach na obu brzegach rzeki zlewały się w kolorowe plamy wśród ciągle zielonych lasów i rozległych pól. Wokół nas, coraz bardziej widoczna, jesień nadawała wielobarwności drzewom, a spoza nich wyłaniały się już majestatyczne skalne formacje Bastei.

Bastei – symbol Szwajcarii Saksońskiej
Jeżeli jesteśmy w tych stronach, to nie możemy ominąć Bastei – prawdziwej perły w koronie Szwajcarii Saksońskiej. Powstałe miliony lat temu, w wyniku erozji wodnej, formacje skalne wznoszą się około 200 m ponad poziomem Łaby. To raj dla miłośników górskich wycieczek i amatorów fotografii. W wykreowany w naturalny sposób pejzaż znakomicie wpisuje się kamienny most, wybudowany w połowie XIX w. prowadzący do średniowiecznego zamku Neurathen, a właściwie jego pozostałości. Most to wersja poprawiona i uzupełniona w stosunku do wcześniejszej drewnianej konstrukcji. Doceniają to zwłaszcza japońskie wycieczki, dla których to ulubione miejsce robienia zdjęć. W związku z tym przejście po moście, chociaż ten ma tylko niecałe 77 m długości, zabiera sporo czasu. Z zamku Neurathen, który zbudowali czescy rycerze w XIV w. niewiele się zachowało. Złośliwi mówią, że gdyby zbudowali go Niemcy, zapewne stałby po dziś dzień.

Ponieważ spacerujemy nad kilkudziesięciometrową przepaścią, należy zwrócić baczną uwagę, czy podczas wyrażania tego rodzaju opinii w pobliżu nie przemieszcza się jakaś czeska wycieczka. Platformy widokowe, umieszczone na terenie zamku, to z pewnością nie miejsce dla cierpiących na lęk wysokości. Warto je odwiedzić, aby sycić oczy surowym pięknem natury i majestatem gór. Nic dziwnego, że natchnienia szukało tu wielu artystów. To miejsce zostało stworzone dla marzycieli – poetów pióra i pędzla, do których w późniejszym czasie dołączyli poeci aparatu fotograficznego. Zdobycie szczytu uczciliśmy lunchem w Panoramarestaurant. Nazwa tej miejscowej restauracji nie jest przesadzona. Zapewnia panoramiczny widok na góry i dolinę Łaby. Zamówiłem u miejscowej kelnerki pstrąga, też ponoć miejscowego. Niezależnie od swej proweniencji pstrąg okazał się wyśmienity. Podobnie jak desery, które starannie wybieraliśmy, żałując, że nie możemy spróbować wszystkich. Po posiłku odwiedziliśmy jeszcze kilka punktów widokowych, aż w pewnym momencie, zatrzymawszy się w środku lasu, zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem nie zaszliśmy już do Czech. Jednak odnalezione drogowskazy pokazały nam odległości w minutach, a nie w kilometrach, co oznaczało, że ewidentnie znajdowaliśmy się nadal w niemieckiej czasoprzestrzeni. Czekała nas już tylko droga w dół przez tzw. Szwedzkie Lochy, których nazwa wzięła się z czasów wojny trzydziestoletniej, gdy Szwedzi odwiedzili te tereny i na tyle dali się we znaki mieszkańcom, że ci ukrywali się przed nimi w trudno dostępnych skalnych rejonach. To wąskie zejście między omszałymi skałami liczące 700 stopni trzeba było pokonać, by dostać się do Amselgrund, czyli malowniczej doliny Amsel. Jezioro Amsel i mały wodospad stanowią dopełnienie wrażeń, niczym wisienka na torcie.

Koenigstein – niezdobyta twierdza
Następny etap naszej wycieczki to twierdza Koenigstein. Nabrawszy pewności siebie po wejściu na Bastei, zaproponowałem dostanie się do fortecy schodami, co z niezrozumiałych względów nie zostało zaakceptowane przez resztę grupy. Nie chcąc pozostawiać współtowarzyszy wycieczki na pastwę losu wjechałem z nimi na górę supernowoczesną przeszkloną windą. Czekała już na nas kolejna przewodniczka, która miała ochotę uraczyć nas kilkugodzinną wycieczką po twierdzy. I choć ta niewątpliwie jest tego warta, to z uwagi na zbliżający się zmierzch, wybraliśmy wersję ograniczoną czasowo, ale niepomijającą najważniejszych atrakcji. I tak, poruszając się po blisko dziesięciohektarowym terenie, odwiedziliśmy zbrojownię, skarbiec oraz budynek studzienny. Ze zrozumiałych względów w wypadku oblężenia kluczowe znaczenie miał dostęp do wody pitnej. Dlatego wydrążono studnię o głębokości 152 m. Dostęp do niej jest obecnie ograniczony grubą szybą, ponieważ dla sprawdzenia jak naprawdę jest głęboka, turyści wrzucali do niej najrozmaitsze przedmioty, a pewien Albańczyk, zapewne z braku odpowiedniego przedmiotu, podobno próbował wrzucić swoją żonę. Wprawdzie pojawiła się propozycja opuszczenia się w głąb w zabytkowej beczce, ale nie mogła zostać zrealizowana ze względu na brak czasu.

Zdążyliśmy jeszcze zobaczyć pałacyk – miejsce dworskich zabaw, w którym August II Mocny prezentował pierwowzór baśni „Stoliczku, nakryj się”. Spod podłogi wjeżdżał i ukazywał się oczom zdumionych gości kompletnie zastawiony stół. Tak zresztą dzieje się i dziś przy wyjątkowych okazjach. Niestety nasza wizyta ewidentnie do takich nie należała. Twierdzę okalają potężne mury i strzegą liczne armaty. W swojej bogatej historii, biorącej początek w XIII w., pełniła nie tylko rolę obronną, była też więzieniem, obozem jenieckim, a nawet miejscem straceń. Jednak czas w niej spędzony dla turystów z pewnością nie jest czasem straconym. Jeszcze chwila czasu na zakup chrupiących przekąsek z pieca opalanego drewnem w zamkowej piekarni i pora ruszać w dalszą drogę.

Bio Hotel Helvetia – koniec wyprawy, ale czy na pewno…
Wieczorem dotarliśmy do Bio Hotelu Helvetia w Bad Schandau. Hotel, położony nad brzegiem Łaby, jest faktycznie bio, oferuje kuchnię organiczną, a w nazwie ma oczywiście nawiązanie do Szwajcarii. Po bio kolacji mieliśmy udać się na nader zasłużony bio odpoczynek. Jednakże wywiad ustalił, że znajdujemy się zaledwie niecały kilometr od czeskiej granicy. To stało się pretekstem do interesującej nocnej eskapady na teren tego bratniego państwa. Ale to już zupełnie inna historia…